Dzień feminizmu
Dzisiaj do zajęć podszedłem w nieco nietypowy dla mnie sposób. Z mocnym postanowieniem, że nie będę się odzywał. W końcu milczenie też jest formą wypowiedzi. I, mimo zaproszeń do dyskusji ze strony dr Nader w postanowieniu swym wytrwałem. Skąd taka decyzja? Już wyjaśniam.
Nie, wcale nie chodziło o niechęć do tematu czy wyrażenie sprzeciwu, bojkotu, czy klasycznego fallocentrycznego stanowiska. Nie chodziło nawet o obawę przed powiedzeniem czegoś niepoprawnego politycznie, co w dzisiejszym świecie jest dość ryzykowne, ani też przed popełnieniem jakiejś niezgrabności, którą mimo woli kogoś urażę. Po prostu moja relacja z feminizmem jest, jak to się czasami określa, trudna i skomplikowana. I wydaje mi się, że jest to temat, o którym mogę mówić jedynie z pewnym namysłem, zastanowieniem, a najchętniej pisać bądź dyskutować w przyjaznej atmosferze w jakiejś knajpce. Ale, po kolei.
Już z samą nazwą mam problem. Zupełnie nie rozumiem, czemu z dwóch przeciwstawnych ‘izmów’ jeden jest zły, a drugi dobry. Rozumiem oczywiście, czemu szowinizm jest zły, troszkę jednak ciężko mi zaakceptować słuszność feminizmu, szczególnie tego radykalnego, walczącego, zwłaszcza, że niejednokrotnie zdaje się on powielać, lub zwyczajnie zmieniać kierunek hierarchicznego podejścia męskich szowinistów. Tymczasem zawsze uważałem, że jeśli działanie czy podejście jest złe, to jest złe bez względu na to, kto je reprezentuje i w kogo jest wymierzone.
Jest mi dość ciężko zgodzić się również z podejściem równającym status kobiet w społeczeństwie, nawet tym bardzo patriarchalnym i bardzo hierarchicznym, którego już w świecie zachodu nie ma, ze statusem niewolników. Nie, nie chcę twierdzić, że nie były one pod wieloma względami wykorzystywane ani dowodzić, że pozycja kobiet i mężczyzn była czy jest równa. Ale potrafiłbym wskazać co najmniej kilka różnic pomiędzy statusem kobiety, a statusem niewolnika. Dodatkowo i nieco paradoksalnie największa nierówność zdaje się dotyczyć klas uprzywilejowanych, a nie ogółu społeczeństwa, a ja strasznie nie lubię spojrzenia na społeczeństwo z perspektywy jednej czy dwóch klas. Wystarczy choćby zagłębić się w obyczaje związane z ożenkiem/zamążpójściem wśród dziewiętnastowiecznych Kaszubów by dostrzec, że przynajmniej niektóre aspekty owego rzekomego ‘niewolnictwa’ w jednakowym stopniu dotyczyły kobiet i mężczyzn. Oboje mieli na przykład dokładnie tyle samo do powiedzenia w kwestii wyboru partnera życiowego, gdzie małżeństwo było tak naprawdę transakcją handlową między dwiema rodzinami, a jednak nikt nie mówi o ‘niewolnictwie’ młodego mężczyzny, który niejako był tu własnością swoich rodziców podobnie, jak młoda kobieta należała do swoich rodziców. Daleko idącym uproszczeniem jest również stwierdzenie, że w tym wypadku wszystkie decyzje podejmowali ojcowie, a matki nie miały wiele do powiedzenia. Również kwestia ekonomicznej zależności czy wykorzystywania kobiety przez mężczyznę nie była wcale tak prosta i jednoznaczna, szczególnie, gdy węzeł małżeński był właściwie nierozerwalny czyniąc materialną wspólnotę o wiele bardziej rzeczywistą niż ma to miejsce dzisiaj.
Warto też zauważyć, że w czasie, gdy kształtowała się i usztywniała taka, a nie inna struktura społeczeństwa wraz ze wspomnianą ‘męską dominacją’ wraz ze wspomnianymi przywilejami szły bardzo konkretne obowiązki i obciążenia, które w takim lub innym stopniu rekompensowały lub miały rekompensować nierówność. Wreszcie należy chyba zwrócić uwagę, że w czasie, gdy wspomniana struktura była utrwalana, role pełnione przez przedstawicieli poszczególnych płci były w o wiele większym stopniu odzwierciedleniem uwarunkowań biologicznych gdzie to mężczyzna szedł na łowy czy wojnę nie dlatego, że był stroną dominującą, tylko dlatego, że jego fizyczna i psychiczna konstrukcja do tego go predestynowała. I chociaż wydaje mi się, że posiadanie fallusa miało tu mniejsze znaczenie niż mu się przypisuje, o wiele bardziej znaczące były choćby towarzyszące mu genitalia odpowiedzialne za produkcję takich, czy innych hormonów wpływających na masę mięśniową czy choćby swoistą jednowątkowość bardzo przydatną w walce. Do dziś przy rekrutacji do wojska (np. Legii Cudzoziemskiej) sprawdza się stopień skupienia kandydata na zadaniu odrzucając osoby o zbyt rozproszonej uwadze.
Dalsze moje wątpliwości budzi fakt, że większość znanych mi tekstów feministycznych po prostu się zestarzała i odzwierciedla rzeczywistość, która też już w znacznym stopniu odeszła, rzeczywistość lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych ubiegłego wieku. O tym jak bardzo ta rzeczywistość się zmieniła może świadczyć choćby fakt, że wśród osób prowadzących zajęcia na uczelni przewagę liczebną mają kobiety, podobnie jak wśród słuchaczy studium doktorskiego. Wiele zastrzeżeń wysuwanych przez autorki, choć pewnie słusznych w przeszłości, w mniejszym lub większym stopniu straciło dziś na aktualności.
Z drugiej strony, trzeba byłoby być całkowicie ślepym by uważać, że problem zniknął całkowicie, albo jest choćby bliski pełnego rozwiązania. Tyle, że moje, jako mężczyzny, spojrzenie na sytuację jest nieco inne, niż to, które prezentują w swej większości feministki. Nie przez przypadek kilkukrotnie wspomniałem, że taka, a nie inna struktura społeczeństwa utrwalała się w dość zamierzchłej przeszłości i że można, moim zdaniem, uzasadniać jej oczywistymi różnicami biologicznymi oraz towarzyszącymi temu podziałowi ról zobowiązaniami. Tamtego społeczeństwa już nie ma i to od dawna, a pod wieloma względami dawna hierarchiczna struktura pozostała i jest od lat utrwalana, choć nie ma już ku niej jakiegokolwiek uzasadnienia. A często mimo tego, że jej błędność bardzo łatwo wykazać. Co więcej, zmiany te nie zaszły w ciągu ostatnich lat lecz zachodziły od stuleci sukcesywnie tworząc warunki do stworzenia zupełnie innych relacji społecznych, co zamiast prowokować do zmiany i rozwoju budziło opór i utrwalania dawnej struktury, która oderwana od naturalności ról i systemu zobowiązań w coraz mniejszym stopniu pozostawała strukturą, a stawała się hierarchią. Bądź wręcz opresją. Tak jak narzędzie, które znakomicie służyło na jednym etapie staje się bezużyteczne bądź wręcz ograniczające na innym, tak struktura społeczna odzwierciedlająca naturalne konieczności i o wiele de facto bardziej równościowa niż nam się częstokroć wydaje, pozostając niezmienną, skostniałą stała się narzędziem opresji. I w dostrzeganiu konieczności zmiany tego stanu rzeczy całkowicie zgadzam się z feministkami. Jestem głęboko przekonany, że współczesność wymaga od nas porzucenia dawnych schematów i ‘wymyślenia’ naszego społeczeństwa na nowo w sposób, który każdemu z nas umożliwi rozwój i samorealizację zupełnie inaczej niż dotychczas definiując relacje płci. Szczególnie, że w dzisiejszym społeczeństwie znakomita większość ograniczeń towarzyszących tej czy innej płci całkowicie zatraciła jakąkolwiek zasadność, a większość, jeśli nie wszystkie zobowiązania uległy erozji. Najlepiej ilustruje to chyba łatwość, z jaką wielu mężczyzn może dziś odrzucić zobowiązania wynikające z ojcostwa podczas, gdy macierzyństwo przypisane jest do kobiety niemal organicznie.
Wydaje się, że poza biologicznym rozrodem dziś pozostało bardzo niewiele obszarów, które powinny być niedostępne dla którejkolwiek z płci z jakichkolwiek obiektywnych względów przez co należy zwalczać sytuacje, gdzie pojawiają się formalne czy zwyczajowe ograniczenia.
Zgadzam się także, że kobiety czy raczej kobiecość są w bardzo niewielkim stopniu reprezentowane w naszej kulturze, a przynajmniej w historii kultury. Niezaprzeczalnym faktem jest, że znakomitą większość sztuki czy literatury tworzyli mężczyźni i nie działo się to ze względu na jakieś ich szczególne predyspozycje. Ta jednopłciowość sztuki, kultury jest jej ogromną słabością, zubożeniem i niewątpliwie należy się cieszyć z faktu, że sytuacja ta ulega zmianie i zmianę tą wspierać. I to zarówno w interesie kobiet, jak i mężczyzn.
Oburzające jest jeśli taka sama praca wykonana przez mężczyznę jest bardziej doceniana (choćby finansowo) niż wykonana przez kobietę, podobnie jak sytuacja, w której mężczyzna o identycznych kompetencjach i doświadczeniu ma większą szansę na awans niż kobieta. Z drugiej strony zupełnie nie rozumiem problemu niższych pensji w zawodach ‘typowo kobiecych’ niż w zawodach ‘typowo męskich’. Nie rozumiem go z prostego powodu; nie widzę przyczyny, dla której mielibyśmy dziś dzielić prace na typowo męskie bądź typowo kobiece. Wiem, że zabrzmi to prawie jak sowieckie hasło ‘kobiety na traktory’, ale naprawdę nie ma żadnego obiektywnego powodu, dla którego kobieta nie może dziś być kierowcą TIRa czy operatorem koparki albo walca drogowego, o byciu operatorem obrabiarek numerycznych nie wspominając . Podobnie, w czasie zakupów coraz częściej spotykam ekspedientów, nie ekspedientki i to bez względu na rodzaj sklepu, w którym aktualnie się znajduję. Paradoksalnie, wykonując zawód uważany za tradycyjnie kobiecy jako mężczyzna wielokrotnie czułem się dyskryminowany, nie uprzywilejowany. Najlepiej na przykład czułem się pracując z dziećmi najmłodszymi i zawsze miałem z nimi znakomity kontakt, a mimo tego przełożeni tradycyjnie przypisywali mnie do najstarszych grup. Często też, wraz z kolegami, czuliśmy się automatycznie ‘na cenzurowanym’ jako potencjalni drapieżnicy seksualni i to pomimo wieloletniej nienagannej pracy i nieposzlakowanej opinii.
Widzę też inny problem. Wspomniałem już o ogromnych zmianach, jakie zaszły i zachodzą w naszym świecie, zmianach, które nie zostały przez jego strukturę społeczną odzwierciedlone. Żywię coraz głębsze przekonanie, że możemy mówić nie tylko o sytuacji, w której jakiekolwiek uprzywilejowanie mężczyzn nie tylko nie jest niczym uzasadnione, ale jest wręcz nienaturalne, ponieważ nasze atuty we współczesnym świecie straciły na znaczeniu. Siła fizyczna ma coraz mniejsze znaczenie, a z postępującą mechanizacją i robotyzacją naszego świata całkowicie straci na znaczeniu. Jednowątkowość, jednotorowość myślenia, która kiedyś była absolutnie kluczowa w sytuacjach bezpośredniego, fizycznego zagrożenia, sprawdza się bardzo źle w społeczeństwie opartym na zespołowości, wielowątkowości, pracy zespołowej i rozproszeniu wiedzy, działania, zadań. Dawny model przywódcy, kierownika wiodącego zespół do jakiegoś celu, narzucającego swą wolę i wizję ustępuje miejsca ‘przywódcy’ czy raczej organizatorowi, osobie, która tworzy i scala zespół dbając o jego dobrostan, zadowolenia, motywację i wewnętrzną komunikację. Nikt już nie przecina węzłów gordyjskich ani nawet ich nie rozplątuje lecz raczej wplata je w nieskończone sieci połączeń i interakcji. Myślę, że męski szowinizm często był czy jest odzwierciedleniem pewnej ‘podświadomości’, która nakazuje nam dostrzegać naszą nieadekwatność, czy zmniejszoną adekwatność. Wyśmiewanie ‘kobiecej logiki’ której nie rozumiemy i za którą nie potrafimy nadążyć to przemocowa i bezużyteczna próba obrony własnego ego i poczucia wartości. Próba całkowicie pozbawiona sensu bo dziś właśnie ta logika emocji, empatii, afektu jest o wiele przydatniejsza od logiki wymachującego mieczem wojownika. Choć i ona się czasami przydaje.
Dla typowego mężczyzny pewność siebie jest warunkiem koniecznym prawidłowego funkcjonowania. Nawet jeśli nie jest w pełni uzasadniona. Ubrany przez stulecia w taką a nie inną rolę, obarczony takimi, a nie innymi zadaniami mężczyzna nie mógł w siebie wątpić, bo wątpiąc nie stawiłby czoła niedźwiedziowi uzbrojony w topór ani nie wszedłby na ubite pole. Dziś jednak wątpliwość i kwestionowanie własnych przekonań, wiedzy, poczucia mądrości stanowią podstawę rozwoju i funkcjonowania w ciągle zmieniającym się społeczeństwie. Jak bardzo my jako mężczyźni jesteśmy tu inni od kobiet (świadomie odwracam tradycyjną konstrukcję językową stawiając kobietę w pozycji wzorca, do którego porównujemy resztę społeczeństwa) możemy bez problemu dostrzec patrząc n ilość studiujących mężczyzn i kobiet albo choćby na ilość mężczyzn i kobiet uczęszczających na rozmaite kursy i szkolenia. Choćby w prowadzonej przeze mnie szkole fotografii od lat przeważają, i to znacznie, kobiety bo przecież mężczyźni wiedzą i nie potrzebują się uczyć, a przez to pozostają w tyle.
Tymczasem znakomita większość feministek, skupiając się na dawnych czy obecnych nierównościach i często już rzekomym ucisku kobiet zdaje się zupełnie nie dostrzegać tych wszystkich zmian. Niewątpliwie nie pomagają tu teksty feministyczne sprzed kilkudziesięciu lat traktujące o sytuacji w znacznym stopniu przeszłej, a jednocześnie często postrzegane przez kolejne już pokolenie jako bardzo aktualne wezwanie do działania. Pokolenie dzisiejszych dzieci czy nastolatek wychowywane jest już zupełnie inaczej niż byliśmy wychowywani my. Nie brak chłopców bawiących się lalkami czy gotujących, ani dziewczynek uprawiających judo czy grających w szachy, a przede wszystkim, coraz rzadziej ktokolwiek uważa, że w tych zachowaniach jest cokolwiek nienaturalnego. Co więcej, te same feministki zamiast rzeczywiście zabiegać o równość i samorealizację uważają, że kobieta jest zobowiązana do korzystania z możliwości, jakie obecnie dostępne są dla wszystkich. Obowiązana jest robić karierę, obowiązana jest być w pełni niezależna czy zabierać głos tak, jak kiedyś nie miała do tego prawa. Czyż jednak obowiązek nie jest formą zniewolenia zbliżoną do zakazu. Czy nie nadszedł już czas, by w mniejszym stopniu skupiać się na zakazach bądź obowiązkach, a w większym na prawach? Na tym, że każdy z nas ma prawo realizować siebie, wyrażać siebie, pisać lub nie, mówić lub nie i że nie powinno to mieć jakiegokolwiek związku z płcią czy rodzajem. I czy nie jest też tak, że pamiętając o prawach i potrzebach kobiet nie powinniśmy zapominać, że również mężczyźni mają prawa i potrzeby, nawet jeśli przez stulecia byli i często nadal jeszcze są w pozycji dominującej. Myślę, że wszyscy wiemy, że dni tej dominacji są policzone, a mężczyźni o swoich potrzebach, obawach czy rozterkach mówić nie będą. Bo tak nas wychowano.
Na koniec kilka słów o tekstach. Analizę rozwoju poglądów feministycznych p Solarskiej wolałbym pominąć, bo często nóż mi się w kieszeni otwierał. Ubawiło mnie wręcz twierdzenie, że spódnicz jest obowiązkowym podkreśleniem seksualnej dostępności. Może była, ale z pewnością nie jest bo dawno już nie jest obowiązkowa, a znakomita większość kobiet dawno ją porzucił na rzecz spodni. A jeśli była (bądź jest) faktycznie znakiem seksualnej dostępności, to czym jest szkocki kilt? A już zupełnie najwyraźniej równościowe są arabskie ludy pustyni, gdzie przynajmniej dolna część ubioru kobiet i mężczyzn jest taka sama.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z tekstem Helene Cixous. Pomijam już fakt, że literacko tekst jest znakomity i czyta się go z wielką przyjemnością, ale przede wszystkim czytam go jako wezwanie do działania pozytywnego. Do wypełniania współczesnego świata swoją kobiecością tak, jak przez wiele lat mężczyźni wypełniali go własną męskością (choć tradycyjnie męskość spłaszcza się tu do penisa). I z całą pewnością takie działanie da światu bogactwo jakiego dotąd nie doświadczał.