No i stało się. Doczekaliśmy się pierwszych zajęć z prof. Sową, czy raczej Jankiem Sową bo tak chciał, żebyśmy do niego się zwracali. Nie ukrywam, że na nie czekałem, bo prowadzący bardzo zaskoczył, ale i zdobył mój spory szacunek swoją postawą w czasie procesu rekrutacyjnego. I nie rozczarowałem się. Chociaż to były tylko pierwsze zajęcia i tak naprawdę bardziej zapoznawcze, a do obiecanego Kanta nawet nie doszliśmy (nie narzekam, nie zdążyłem przeczytać), to już mam dużo do myślenia. No i ktoś mi wreszcie wyjaśnił po ludzku o co chodzi z tą całą awangardą. Uświadomiłem sobie też pierwszą rzecz, która naprawdę mnie w zajęciach na akademii drażni. Niemal wszyscy usiłują wskazywać na bądź sugerować byśmy to my wskazywali na bezpośredni związek poszczególnych zajęć i poruszanych tematów z naszymi doktoratami. Serio? Wydawało mi się, że takie bezpośrednie związki to się jakby skończyły w szkole podstawowej, no może w liceum. Czy naprawdę ma znaczenie czy wykład prof. Włodarczyka o ogrodach albo wykład prof. Sowy o Kancie ma bezpośredni związek z pracą badawczą w zakresie konserwacji dawnej fotografii? Czy jednak ważniejsze jest, że jest ciekawy, prowokujący do myślenia albo poszerza horyzonty, pokazuje inny punkt widzenia, pozwala rozwijać własną wrażliwość czy intelekt? No właśnie, o prof. Włodarczyku nie wspomniałem ani słowem choć wykład był ciekawy, erudycyjny i bliski mi ze względu na wcześniejsze lektury związane z krajobrazem. Czytane w kontekście fotografii choć bynajmniej do niej nie zawężone. Wolnych chwil za wiele nie będzie, ale czas do tych tekstów powrócić.