No i minął kolejny tydzień. Kilka dni przerwy między zjazdami i kolejne spotkania przed obiektywem laptopowej kamerki. Jak zawsze zaczynamy od spotkania z dr Nader, tym razem pod hasłem ‘Rosy Braidotti’. Uczciwie wczytałem się w teksty i…. przyznam się szczerze, pustka. Braidotti płynie gdzieś obok mnie, innym strumieniem, korytem innej rzeki. Ciekawe to, bo w czasie środowego spotkania mam usłyszeć, że jestem bardzo w duchu Braidotti. Być może, może właśnie dlatego jest mi tak bardzo obojętna. Dla mnie Braidotti (nie jako osoba lecz rozumiana jako przedstawiana w przeczytanym tekście koncepcja) to od początku do końca produkt cywilizacji bezpieczeństwa i dobrobytu. Społeczeństwa, które nie zna już wojen (choć toczą się one właściwie bez przerwy, dzieją się daleko od nas, nie dotykają nas nawet pośrednio, a często nawet nie mamy o nich pojęcia), jest w znacznej mierze wolne od głodu i znacznej większości chorób. Społeczeństwa, gdzie do rangi traumy urasta zamknięcie ulubionego lokalu, zła ocena w szkole czy chamskie gwizdnięcie mijanego robotnika. Oczywiście, jak zauważyła Joasia, trauma to rzecz bardzo osobista, indywidualna i zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy spłaszczam, a parę osób może się poczuć niesprawiedliwie ocenionymi. Ale też ciężko jest mi wyobrazić sobie by Palestyńczycy w Strefie Gazy czy na Zachodnim Brzegu albo głodujący mieszkańcy Sudanu terroryzowani przez islamskich fanatyków podzielali czy potrafili zrozumieć choćby 10% naszych ‘traum’ czy rozterek. Nie jestem też pewny, czy zgwałcona przez bandę żołdaków (bandytów) z innego plemienia dziewczynka albo chłopak z odrąbaną przez przedstawicieli innego plemienia ręką odebrali ideę przekształcania traumy czy negatywnego doświadczenia w coś pozytywnego jako szczególnie wiarygodną. Szczególnie, gdy bardzo nie chcą utracić drugiej ręki. Do Braidotti jeszcze wrócę, za mało czytałem by odrzucić, ale na dziś, znajdujemy się w dwóch różnych rzeczywistościach.