O sztuce i nauce
Temat na dziś – sztuka w pozycji liminalnej, czyli na styku sztuki i nauki. Bioart czy art&science. Pierwsze zetknięcie ze słowem liminalny. I chyba pierwsze zajęcia, na których czuję jakby troszkę większy komfort, a raczej mniejsze poczucie zagubienia, niepewności. Pewnie dlatego, że przed zajęciami mogłem sobie spokojnie przeczytać cały zestaw tekstów, których język był o wiele przystępniejszy niż w przypadku LaCapry. Temat też bardzo aktualny, w końcu rozwój nauki od zawsze wpływał na sztukę, choćby przez dostarczanie jej narzędzi technicznych. Choć wydaje mi się, że dzisiaj takich związków, wpływów i wyzwań można tu znaleźć o wiele więcej.
W jednym z tekstów, które czytaliśmy zasugerowane zostało ogromne podobieństwo pomiędzy sztuką, a nauką. Dostrzeżono je w podobnym obrazie naukowca i artysty (szalony naukowiec i szalony artysta funkcjonują w naszym języku i poznaniu równolegle). Zwrócono też uwagę na podobieństwo metod działania i sposobów angażowania ogółu społeczeństwa jakie dla tych dziedzin były typowe w przeszłości. Mowa tu przede wszystkim o wystawach czy tzw. salonach albo na przykład tzw. towarzystwach, popularnych w wieku 19tym. Zwrócono uwagę na fakt, że przynajmniej w wypadku nauki ten stan rzeczy uległ zmianie, a sama nauka stała się bardzo hermetyczna, elitarna, dostępna dla ‘wtajemniczonych’, ‘ludzi ze środowiska’. Być może mylnie, ale odczytałem tu delikatną sugestię, że problem ten nie dotyczy sztuki, albo dotyczy jej w mniejszym stopniu. Tymczasem odnoszę wrażenie wręcz przeciwne. Tak jak dawne salony poświęcone nauce zniknęły bądź stały się wydarzeniami ściśle branżowymi, niedostępnymi (bądź dostępnymi tylko teoretycznie) dla ogółu, tak wystawy i galerie sztuki w coraz większym stopniu zdają się być miejscami dostępnymi jedynie dla wybranych. I nie chodzi mi tu bynajmniej o dostępność rozumianą jako możliwość prezentacji własnych prac, bo ta akurat powodem do zmartwienia być nie powinna. W coraz większym stopniu sztuka i rozmowa o niej jest hermetyczna, przestaje w jakimkolwiek stopniu dotyczyć ogółu ludzi, staje się oderwana od ich potrzeb, możliwości, narzędzi poznawczych, kryje się za zupełnie niezrozumiałym ‘metajęzykiem’ (wszak sztukę można widzieć jako język), bądź żargonem niezrozumiałym dla osoby ‘spoza branży. Proces ten pogłębia się z każdą dekadą, a salony czy galerie okazują się być odwiedzanymi rzadziej niż wystawy naukowe. A i wówczas widać niemal zawsze te same twarze, ludzi ‘ze środowiska’.
Dostrzegłem, bądź wyobraziłem sobie w tekstach również pewną źle skrywaną zazdrość przedstawicieli świata sztuki wobec świata nauki, który z każdym kolejnym krokiem w swoim rozwoju i rosnącej elitarności staje się coraz potężniejszy, bardziej wszechmocny, sprawczy. Bardziej boski.
Odnoszę tu wrażenie, że owa dobrze skrywana (być może również przed samym sobą) zazdrość może z jednej strony być bardzo zrozumiała, a z drugiej niezwykle znacząca. Wszak ciężko nawet sugerować, że nauka i sztuka zaczynały w tym samym miejscu. Jakby nie patrzeć, Leonardo był zatrudniony jako artysta, nie naukowiec. Często jedna i ta sama osoba łączyła dociekania naukowe z działalnością artystyczną, zazwyczaj jednak podporządkowując badania naukowe sztuce, nie na odwrót (przynajmniej w naszej kulturze, gdzie to artysta, nie lekarz badał ludzką anatomię i dokonywał pierwszych sekcji zwłok). Wraz z upływem czasu hierarchia ta uległa drastycznej zmianie i choć dziś nadal zapewne przyjdzie nam łatwiej wymienić nazwiska 10 wielkich artystów niż 10 wielkich naukowców, to jednak społeczna, ekonomiczna, a nawet kulturowa pozycja nauki jest bez porównania silniejsza niż sztuki. Począwszy od nauk pobieranych w szkole, gdzie sztuka marginalizowana jest w sposób skandaliczny, poprzez wynagrodzenia, budżety i wreszcie szeroko rozumianą sprawczość w życiu codziennym. Choć sztuka od zawsze marzy o dokonywaniu wielkich zmian w świecie i ludzkiej moralności i częstokroć stawia je sobie za cel, dziś to nauka posiada taką moc i czyni to niemal codziennie.
Jak wspomniałem, rozumiem więc pewną nostalgię, a może i zazdrość artystów, choć nie jest to z pewnością zła, destruktywna zawiść lecz raczej pragnienie zmiany, odzyskania dawnego znaczenia i sprawczości. Może właśnie to ona, a nie postulaty awangardowe, sprawia, że sztuka w coraz większym stopniu przypomina naukę. A w najlepszym razie filozofię uprawianą nie tylko słowem, choć zwrot lingwistyczny najwyraźniej nie ominął i sztuki. Coraz częściej dzieła stają się właściwie opracowaniami naukowymi, przybierają postać nie prac malarskich, graficznych, filmowych czy np. performance’ów, ale rozpraw owymi dziełami jedynie ilustrowanymi. Coraz więcej czasu poświęcamy na filozofię, rozważania nad sztuką i jej rolą, nad zadaniami artysty i wyzwaniami przed nim stojącymi czy też na analizy formalne, a coraz mniej na samo uprawianie sztuki. W końcu nawet mówiąc o finansowaniu sztuki, gdy ubiegamy się o grant robimy to w oparciu o zwerbalizowaną koncepcję dzieła, a nie o samo dzieło, którego jeszcze nie ma. Chyba, że uznamy, że właśnie owe rozprawy i deliberacje stanowią najwłaściwszy sposób uprawiania sztuki w dzisiejszym świecie?