Takim pogardliwym powiedzonkiem kwitować zwykliśmy ( a przynajmniej niektórzy z nas), zachowania osób nieobytych, nie należących do naszej sfery, naszego ‘towarzystwa’, które znalazłszy się w nim popełniły jakieś faux pax. I to często bez złej woli albo wręcz przeciwnie, z najlepszymi intencjami. Często z resztą sytuacja nie dotyczyła nawet ludzi prostych, niekształconych i nieobytych, potocznie obrażanych słowem ‘cham’, lecz po prostu osób, których doświadczenie życiowe nie przygotowało ich do prawidłowego odnalezienia się w konkretnym miejscu i sytuacji. To także znakomity sposób wskazać komuś należne mu, naszym zdaniem, miejsce, zdeprymować, pozbawić pewności siebie. Zachowanie, którego jakże często jesteśmy świadkiem. Samo słowo ‘cham’ jest z resztą dość paskudne, jak nie przymierzając angielski czarnuch, z jednej strony odwołując się do chłopskiego, a więc niewolniczego (nieomal?) pochodzenia, a z drugiej wytykając wynikające z takiego pochodzenia deficyty w wiedzy czy wykształceniu, potwornie hierarchizując i wartościując ludzi. Chyba jednak będę musiał sobie wybaczyć to, że tak właśnie określam się na początku pisania tego swoistego pamiętnika.
W tym miesiącu, bardzo świadomie, wcieliłem się w rolę osoby nieprzygotowanej do funkcjonowania w danym miejscu, środowisku. Zrobiłem to rozpoczynając studia doktoranckie na ASP w Warszawie. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z formalną edukacją artystyczną, przynajmniej w roli studenta, i choć coś tam widziałem, coś tam czytałem, daleko mi do poziomu erudycji i wyrobienia moich kolegów ze Szkoły Doktorskiej, których pracę i wypowiedzi obserwuję z wielką przyjemnością.
Studia rozpocząłem w konkretnym celu. I nie jest to bynajmniej jedynie uzupełnienie wiedzy i umiejętności w zakresie konserwacji fotografii. Mam świadomość, często bolesną, jak niekompletna i przypadkowa jest moja edukacja artystyczna i nie ukrywam, że jest to niedobór coraz bardziej mi doskwierający. Stąd też decyzja o rozpoczęciu studiów i psychicznym przygotowaniu się na kolejne szklaneczki czy kałamarze atramentu, które przyjdzie mi wypić.
Jednocześnie też studia zaczynam niemal w pięćdziesiąte urodziny, jako człowiek dość już świadomy siebie, własnych słabości, ale także rozwoju. Dlatego też chciałbym ten rozwój i doświadczenie studiowania udokumentować, przeanalizować, przede wszystkim dla siebie, choć w dobie social mediów nie sposób się takimi obserwacjami nie podzielić. Takim właśnie pamiętnikiem, notatnikiem i blogiem będą opowieści przy szklaneczce atramentu. Nie będą to opowieści o życiu studenta po pięćdziesiątce na uczelni, o potyczkach z dziekanatem, organizacji pracy uczelni i kolegach (chyba, że w zakresie w jakim mnie inspirują), lecz o doświadczeniu jakim jest studiowanie sztuki, formalna nauka na uczelni takiej, jak ASP, o tym w jaki sposób obieram wiedzę i poglądy, z którymi będę się stykał i jaki wpływ mają na mnie.