Poważana i poważna Instytucja Kultury proponuje byśmy zaprezentowali u nich wystawę podsumowującą jeden z naszych projektów fotograficznych. Rzecz szalenie miła bo to i prestiż spory (chociaż może nie aż tak wielkich jako drzewiej bywało) i ogólnie miejsce fajne i uczęszczane więc cieszymy się szalenie. Do wystawy podchodzimy dokładnie tak samo jak do każdej, którą robimy czyli poważnie. Passe partout zamówione ponad miesiąc wcześniej by na czas przyszło i dobrze wyschło, by spokojnie je wyciąć i zdjęcia starannie oprawić. Same zdjęcia też z wyprzedzeniem selekcjonowane, dobrane w zestaw, starannie wydrukowane. Kilka dni pracy by wszystko złożyć w całość, dobrać plansze, wyciąć okna w passe partout, wszystko odpowiednio skleić, jednym słowem galeryjna oprawa na poważnie. Jeszcze wcześniej oczywiście ustalamy z gospodarzami ile plansz, jakie rozmiary, czy będą to ramy czy antyramy, wszystkie szczegóły potwierdzamy i telefonicznie i mailowo; po wielokroć bo po drugiej stronie jakby… lekka dezorganizacja czy niepewność. Nic to. Zdjęcia oprawione, zapakowane starannie jadą na drugi koniec Polski. Jadą, a właściwie wieziemy je by, tak na wszelki wypadek, wesprzeć ową instytucję przy wieszaniu wystawy, rozplanowywaniu jej układu i tak dalej; no w końcu znamy te zdjęcia lepiej; sami je robiliśmy.
Na miejscu okazuje się, że w ramach szyby brudne, a przede wszystkim ramy 50x70cm okazują się być ramami 40x60cm – ale to przecież niewielki problem, przecież zdjęcia mogą Państwo przyciąć (sic!!!). Patrzymy na miła Panią z Instytucji Kultury wielkimi nic nie rozumiejącymi oczami – jak to? Przecież zdjęcia można przyciąć? Akcja panika, szukają ram po innych instytucjach – coś się ponoć ma dać załatwić. Uspokajające słowa, że na pewno wszystko zostanie ogarnięte na czas jakoś nie przekonują. Nie żeby padało ich za wiele – wszyscy są przecież bardzo zajęci pisaniem wniosków i projektów na przyszły rok by dostać pieniądze na działanie Instytucji Kultury. Tak bardzo zajęci, że nie bardzo mają czas zająć się wystawą.
Specjalnie nie wymieniam nazwy wspomnianej instytucji. Nie chodzi mi w tej chwili o krytykę jednego muzeum czy galerii, ale o pokazanie problemu szerszego, z którym spotykamy się na co dzień. Bo na co dzień trafiamy na instytucje kultury gdzie w galerii są brudne szyby, ramy od sasa do lasa, widzimy krzywo powieszone prace, odstające lub wręcz krzywe albo brudne passe partout, gdzie nikt nie odróżnia ramy od antyramy i wszyscy pytają w czym w ogóle problem, że zdjęć w wysokim kluczu nie chcemy umieścić w ramach po pracach rysowanych węglem bez ich uprzedniego umycia. Ale przede wszystkim ciągle natrafiamy na instytucje kultury, gdzie wszyscy zajęci są przede wszystkim pisaniem wniosków i projektów zamiast wieszaniem wystaw, wyszukiwaniem ciekawych artystów, promowaniem wystaw wśród młodzieży itp itd.
Jest w języku angielskim takie powiedzenie, by nie stawiać wozu przed koniem lub, w swobodnym przekładzie nie kazać wozowi ciągnąć konia. By nie stawiać rzeczy na głowie, nie zaburzać naturalnych kolejności, hierarchii, priorytetów, porządków. Instytucje kultury nie zostały, przynajmniej w teorii, powołane do pisania wniosków czy projektów. Nie zostały powołane do organizowania imprez na ilość, na akord byleby tylko kolejne wydarzenie się odbyło i projekt można było uznać za wykonany, rozliczyć i pisać kolejny (nie ważne, że nie raz i nie dwa na widowni są jedynie wydelegowani pracownicy, jak to bywa w jednej z trójmiejskich Instytucji Kultury). Ich celem powinno być popularyzowanie kultury, promowanie i odkrywanie twórców, wyznaczanie trendów i rozwijanie świadomości. Cele szczytne i powszechnie znane, tyle, że ich realizacja kiepsko wychodzi i kiepsko wychodzić będzie jeśli sprawność działania instytucji oceniana będzie po sprawności pisania wniosków i dorabiania teorii do zamierzonych działań zamiast po ich rzeczywistej wartości, poziomie realizacji, a przede wszystkim poziomie merytorycznym i wpływie na zarówno twórców jak i odbiorców sztuki. No bo w końcu co to za pomysł by bryczka ciągnęła konia?