No to była sobie galeria na Ogarnej

Ponieważ przy okazji wyprowadzki naszej galerii z Ogarnej 123 do internetu (mam nadzieję czasowo) pojawiło się wiele pytań i sugestii co możemy zrobić w tej sytuacji, uznałem, że czas by troszkę więcej powiedzieć o samej galerii, decyzji o jej powstaniu, przygotowaniach, o tym jak szło i czemu z wielu z tych porad nie zdecydowaliśmy się skorzystać, choć serdecznie za nie dziękujemy. Możecie mi wierzyć, że każde słowo wsparcia jest szalenie miłe i cenne.
Z pomysłem otwarcia galerii nosiliśmy się od dawna, co najmniej od kilku lat. Zawsze coś jednak od niego odwracało naszą uwagę. O ostatecznej decyzji zadecydował po trosze przypadek, po trosze rozmowy z Małgosią Taraszkiewicz Zwolicką, po trosze wreszcie zachęty płynące z tzw Internetów, a także sukces pierwszej edycji konkursu Then & Now.
Przyznaję, w pierwszej chwili naiwnie liczyliśmy, że przedsięwzięciem uda się w jakiś sposób zainteresować miasto – do tego namawiała między innymi Małgosia – i że ktoś tam uzna, że jest ono potencjalnie ciekawe i korzystne dla miasta. Na tyle korzystne by je wesprzeć np. obniżką czynszu za lokal. Również koncepcja samej galerii była wówczas nieco inna, więcej było w niej miejsca na promocję innych artystów i ogólnodostępne działania kulturalne. Bardzo szybko pozbyliśmy się niestety złudzeń.
Całą przygodę zaczęliśmy od pisemnego zwrócenia się do Wydziału Kultury z prośbą o możliwość odbycia spotkania w sprawie galerii z p. Dyrektor bądź inną, wyznaczoną przez UM osobą. Jakoś tak naiwnie myśleliśmy, że jak ktoś chce robić za swoje galerię, na której raczej nie zarobi, chce prowadzić działalność kulturalną, wnosić coś do kulturalnego życia miasta i ściągać do niego ludzi i ma jakiś tam dorobek, to temat może być ciekawy. Nie był. Na naszą prośbę o spotkanie otrzymaliśmy grzeczną acz zdawkową odpowiedź kierującą nas do programu otwartych pracowni i wyrażającą ogólny brak zainteresowania.
Oczywiście z sugestii nie skorzystaliśmy. Z wielu powodów. Pierwszym było to, że szczerze, liczyłem chociaż na to minimum kurtuazji, które doprowadziłoby do jakiegokolwiek spotkania i rozmowy. Ot, tak, żeby osoby, które od dobrych dziesięciu lat społecznie i na własny koszt robią różne wydarzenia kulturalne w trójmieście poczuły się choć minimalnie uszanowane. Rozumiemy oczywiście nawał obowiązków ale, przyznaję, poczuliśmy się delikatnie zlekceważeni. Drugi powód był bardziej praktyczny. W programie otwartych pracowni w tamtym okresie znajdowały się jedynie trzy lokale. Szczęśliwie mam pracownię od wielu lat i udaje mi się ją jako tako utrzymać i doszedłem do punktu, gdzie zdarza się komuś przyjechać z takiej Hiszpanii czy USA żeby zapłacić za warsztat w tejże pracowni i dołożyć się do czynszu. Wydaje mi się, że jest w trójmieście wiele osób znacznie bardziej takiej pracowni od miasta potrzebujących niż my. Być może to się zmieni – epidemia wiele już rzeczy zmieniła – ale w tamtym momencie nie szukaliśmy pracowni i nie wspominaliśmy nawet o niej w prośbie o spotkanie. Wreszcie, mieliśmy konkretny pomysł na tą galerię, plan jej działania i lokalizacja na Biskupiej Górce czy Stogach nie do końca się w niego wpisywała. Na pracownię miejsca to zapewne świetne, choć szkoda, że były tylko trzy. Na galerię… ciut jakby mniej.
Na jakiś czas odpuściliśmy temat zajmując się bardziej przyziemnymi sprawami. Tu jednak przyszła kolej na wspomniany przypadek. Bo zupełnie przypadkiem znaleźliśmy ogłoszenie Gdańskich Nieruchomości dot. lokalu, w którym ostatecznie pojawiła się galeria. Jako autochton wiem, że Ogarna to nie do końca najciekawsza część Starówki, że na ruch turystyczny nie ma co przesadnie liczyć ale co tam, wystartowaliśmy w przetargu i ostatecznie go wygraliśmy wynajmując lokal na całkowicie komercyjnych zasadach, bez żadnych ulg, wsparcia czy zobowiązań. Za to ze śniadomością, że wprowadzamy się na ulicę Ogarną, a więc w miejsce bez większych tradycji kulturalnych i niezbyt chętnie uczęszczane przez turystów. Mieliśmy jakieś tam niewielkie nadzieje związane z szumnie zapowiadaną rewitalizacją ale…. nie za duże. Nie spodziewaliśmy się jednak ‘schodów’ jakie nas czekały. A te zaczęły się zaraz po podpisaniu umowy.
Okazało się mianowicie, że lokal znajduje się w budynku wpisanym do rejestru zabytków. Taki detal, o którym nie wspomniano w ogłoszeniu, choć w innych ogłoszeniach taka informacja była. Nie wspomniano o nim także w umowie, w jakimkolwiek dokumencie czy nawet w warunkach przeprowadzenia remontu. Oczywiście, mogliśmy to sprawdzić. Oczywiście błędem było uznanie, że skoro Gdańskie Nieruchomości informują o tym ‘drobiazgu’ w innych ogłoszeniach, to brak takiej informacji na jakimkolwiek etapie oznacza, że budynek zabytkiem nie jest. Próbowałem o tym rozmawiać z pracownikiem odpowiedzialnym za takie rzeczy w Gdańskich Nieruchomościach. Niestety pani ta nie miała sobie nic do zarzucenia, bo przecież rejestr zabytków jest dostępny i mogłem sobie sprawdzić. No mogłem. Nie rozumiem tylko, czemu gdy na pożegnanie życzyłem jej by inwestując znaczną część oszczędności trafiła na równie rzetelną i kompetentną osobę co ona, stwierdziła, że jestem niesprawiedliwy. Przecież skoro ona zrobiła wszystko dobrze, to ja jej życzyłem dobrze?
Trudno się mówi. Zagryźliśmy zęby i ruszyliśmy kompletować dokumenty i pozwolenia. Od Urzędu Miasta, do Wojewódzkiego Konserwatora, do konserwatora, który opracuje plan robót i dalej to samo. Tu szok. Nie zaskoczenie tylko szok. Na całej tej wielomiesięcznej drodze trafiliśmy WYŁĄCZNIE na osoby wspaniałe, życzliwe i kompetentne. Wszystkie jak jedna zaprzeczają negatywnym stereotypom urzędnika, za co im serdecznie dziękujemy. Oczywiście nie zmieniło to faktu, że otwarcie galerii mocno się opóźniło, a banalna adaptacja wnętrza polegająca na malowaniu czy położeniu paneli trwała pięć miesięcy. Dobrze, że przez ten czas chociaż czynszu nie trzeba było płacić, szczególnie, że koszty materiałów zalecanych przez konserwatora są ‘nieco’ wyższe niż standard.
Ostatecznie galerię otworzyliśmy i tu zaczął się piękny okres. Dziesiątki odwiedzin, spotkań, rozmów. A przede wszystkim, kolejne zdjęcia znajdujące nowy dom.
Oczywiście, żeby nie było za pięknie, po miesiącu działania galerii okazało się, że w kamienicy ma być remontowana elewacja i przez dwa miesiące, w tym niemal cały Jarmark Dominikański witryna galerii, wejście do niej, jak i cały budynek będą zasłonięte obskurnym rusztowaniem, a odwiedziny będą wiązać się z byciem ochlapanym płynem do czyszczenia elewacji lub farbą. Okazało się też, że remont był planowany jeszcze przed wynajęciem nam lokalu i absolutnie nikt nie uznał za stosowne uprzedzić najemców o tym detalu. Więcej. Dowiedzieliśmy się o nim gdy pewnego dnia przyszliśmy do galerii i zastaliśmy wejście zawalone stertami rur do budowy rusztowania.
Nic to. Podkręciliśmy reklamę, zrobiliśmy kilka dodatkowych imprez i jakoś sobie poradziliśmy. Jakoś, a nawet całkiem nieźle. Okazało się, że mimo braku wsparcia ze strony miasta, mimo wynajęcia lokalu na zasadach komercyjnych, mimo wielomiesięcznego opóźnienia, mimo ukrycia galerii przed przechodniami przez dwa letnie miesiące galeria dała radę się utrzymać. Aż do teraz, ale to już inna bajka.
Teraz kilka słów o szumnie zapowiadanej pomocy/wsparciu i o dużej roli przywiązywanej do sztuki.
Gdy wybuchła pandemia, jeszcze zanim miasto szumnie ogłosiło, że zamierza zwalniać najemców z czynszu, wystąpiliśmy pisemnie o wsparcie polegające na zwolnieniu nas z czynszu za czas od rozpoczęcia obostrzeń związanych z pandemią to ich zakończenia. Dwa dni po ogłoszeniu planu wsparcia dowiedzieliśmy się, że naszej prośby miasto nie spełni, ale możemy wystąpić o zwolnienie z czynszu za kwiecień. Wystąpiliśmy i dostaliśmy zwolnienie za jeden miesiąc. Opłaty za marzec pozostały niezmienione. Podobnie za maj. Wraz ze złożeniem wniosku o wsparcie, które choć miłe, niestety niewiele zmienia, złożyliśmy też prośbę o przedterminowe rozwiązanie umowy. I tu otrzymaliśmy najbardziej znaczące wsparcie. Mianowicie otrzymaliśmy zgodę na wypowiedzenie umowy bez zachowania okresu wypowiedzenia dzięki czemu lokal możemy opuścić już teraz i unikamy kolejnych kosztów czynszu. Choć, za połowę maja zapłacić przyjdzie.
Mam nadzieję, że udało mi się wyjaśnić czemu nie skorzystaliśmy z porad by zwracać się do miasta, przekonywać kogoś, że galeria stanowi wartość i należy zadbać o jej istnienie. Nie pisaliśmy wniosków, petycji, nie zbieraliśmy podpisów. Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że galeria stanowi wartość i należy zadbać o jej istnienie, ale nawet w dobie normalności i boomu gospodarczego nikt spośród osób w mieście decyzyjnych nie był zainteresowany jej istnieniem. Ciężko więc liczyć, że zmieni się to teraz, gdy pojawiło się tak wiele dodatkowych problemów i wyzwań. Mam tylko nadzieję, że galeria nie zamieni się w galerię wódek, jak stało się wcześniej z pracownią ś.p. Marka Mazura. Wierzę też, że osoby doceniające prezentowaną w niej fotografię odnajdą ją i kupią także w Internecie dając nam kolejne powody by wrócić do świata realnego.
Dziś galeria zamieszkała w Internecie i przez jakiś czas tam pozostanie. Jak długi? Nie wiem. Nie wiem nawet co będzie działo się za tydzień czy miesiąc, wiec nie chcę bawić się w przewidywanie. Na pewno wcześniej czy później powróci również jej bardziej fizyczna odsłona. Gdzie? Też nie wiem. Wiem tylko tyle, że dwa razy zastanowię się, czy naprawdę chcę angażować się w jakieś działania kulturalne w Gdańsku. Choć to takie piękne miasto.
Już miałem tekst publikować, ale życie, jak to życie, dopisało cyniczną pointę. Dziś o 12 mieliśmy zdawać lokal. Umówieni byliśmy z przedstawicielką Gdańskich Nieruchomości. Mimo bardzo krótkiego czasu i ogromnego pośpiechu, udało nam się załatwić by Energa zdemontowała licznik tak, by wszystkie formalności załatwić jednego dnia. Niestety. Nawet tego nie udało się w Gdańsku załatwić bez problemów. Niecałe pół godziny przed terminem spotkania osoba odbierająca lokal poinformowała nas telefonicznie, że spóźni się o pół godziny. Nie ważne, że o tej porze to już byliśmy w drodze. Nie ważne, że mieliśmy zaplanowany dzień. Ostatecznie pani spóźniła się nie 30, a 50 minut, blisko godzinę. Co gorsza przyszła na miejsce z planami lokalu sprzed przeprowadzonego za zgodą Gdańskich Nieruchomości i wytycznymi konserwatora remontu. Remontu, który blisko rok temu został przez Gdańskie Nieruchomości odebrany. I tak oto, mimo najszczerszych chęci nie udało się lokalu zdać, a miasto po raz kolejny okazało twórcom swój głęboki szacunek.