No i po co to wszystko

Taka sytuacja; dość częsta:) Rozmawiam z kimś; najczęściej jest to inny fotograf. Pada nieśmiertelne pytanie czym robię zdjęcia. W moim przypadku to trochę skomplikowane, bo liczy się nie tylko czym (a i tu odpowiedź jest jakby przydługa; różne stare kamery, pudełka po butach i tak dalej), ale również na czym i jaką metodą. No bo w końcu guma to guma, a platyna to platyna i drugorzędne znaczenie ma to, czym zdjęcia zrobiłem.

Staram się odpowiedzieć nie zanudzając, możliwie krótko i bez przesadnych szczegółów. Rozmówca słucha przez chwilę, udaje, że właściwie wie o czym do niego mówię a potem pyta; no i po co to wszystko? Słynne angielskie „Why bother?” Przecież mogę sobie kupić jakiegoś fajnego Canona czy Nikona, który wszystko robi, ma tyle programów, szybki autofokus, ileś dziesiątek punktów pomiarowych i tak dalej. Po co to wszystko?

magda11

 

Po pierwsze; mam już fajnego Canona. Od kilku lat tego samego, zaprzyjaźnionego, obtłuczonego i zawsze wiernego. W ręku leży idealnie i przede wszystkim nigdy nie zawodzi. Ale dla mnie fajny Canon to nie jest wszystko, co fotografia ma do zaoferowania; to tylko mały kawałek wielkiego świata fotografii. Bardzo mały.

Lubię i cenię fotografię cyfrową. Lubię ją za jej łatwość (pozorną), równie pozorną taniość, szybkość wykonywania zdjęć i możliwość ich natychmiastowego obejrzenia. Lubię ją i cenię, ale mi nie wystarcza.

Nie wystarcza, bo nie jest namacalna. Bo zdjęcie nie ma swojej fizyczności; ogranicza się do zbioru zer i jedynek, nie istnieje w świecie realnym. Bo zdjęcia cyfrowego nie mogę dotknąć, a rawu schować do szafy pancernej. Bo jest nietrwała. Ale przede wszystkim bo ciągle czegoś mi w zdjęciach cyfrowych brakuje. Brakuje mi namacalności, fizyczności, rzeczywistości, niedoskonałości, indywidualności. Są za doskonałe a jednocześnie zbyt puste, zimne.

sucha płyta żelatynowa

sopocka kamienica – sucha płyta żelatynowa

 

Ostatnie kilka lat, odkąd zdałem sobie sprawę, że cyfra to jednak nie wszystko, to dla mnie poszukiwanie, ponowne odkrywanie innej fotografii, innych sposobów zapisywania obrazów, patrzenia na otaczający mnie świat. Innych, nie nowych ani lepszych. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj są to sposoby, które już były, już istniały, nawet były używane masowo, ale gdzieś po drodze uległy marginalizacji bądź zupełnie zaginęły.

Kamera wielkoformatowa we wspaniały sposób spowalnia pracę, nadaje jej innej kultury, przywraca zapomniany rytuał tworzenia. Z całym tworzącym mu rozmysłem, skupieniem, uwagą. Uwalnia mnie od wszechobecnego komputera, elektroniki współczesnych aparatów, każe powoli patrzeć na kadr, smakować go na ogromnej matówce zanim wreszcie zdecyduję się go zapisać. Lub po prostu złożę aparat i pójdę dalej decydując, że kadr nie jest wart zdjęcia.

Klisza fotograficzna nadaje zdjęciu fizyczność, trwałość, czyni je takim jakie powinno być; kruchym jak kawałek celuloidu, na którym zapisał się obraz i trwałym jak srebro, z którego jest on utworzony. Klisza wciąga z powrotem do ciemni, przywraca alchemię obrazu powstałego wspólnym wysiłkiem światła i ludzkiego umysłu wyrażonego chemią. Oddaje napięcie, z jakim oczekuje się wyników sesji, chwili, gdy film wyjmiemy z koreksu lub wreszcie zapalimy światło.

Guma dwuchromianowa, limitoana seria 15 sygnowanych i numerowanych odbitek

Guma dwuchromianowa, limitoana seria 15 sygnowanych i numerowanych odbitek

 

 

Emulsja żelatynowa własnej produkcji to niezależność od koncernów, ich dyktatu cen, dostępności materiałów, upadłości i zmian właścicielskich. Dzięki niej nie muszę się zastanawiać jaki następny film zniknie z rynku albo kiedy cena negatywu przekroczy moje możliwości. Ale emulsja, czy to pozytywowa czy negatywowa to o wiele więcej; to magiczna niedoskonałość wczesnych zdjęć, negatywów ze skazami, nierówną powłoką światłoczułą. Materiał inaczej niż my (czy materiały współczesne) widzący świat; ślepy na wiele kolorów (barwoślepy lub ortochromatyczny), negatyw pokryty grubą warstwą żelatyny, w której światło załamuje się na przeróżne sposoby tworząc obraz unikatowy; bardzo fizyczny, a jednocześnie całkowicie nierealny. To wreszcie drobne niedoskonałości ręcznych procesów; niedoskonałości, z którymi można walczyć, które można zmniejszać, ale których nigdy się nie pozbędziemy.

Kolodion, a właściwie ambrotyp każący podróżować po kraju starym Żukiem przerobionym na ciemnię to powrót do samych niemal źródeł fotografii. Ambrotyp mieniący się srebrem jakby wykonany z blachy. Magiczna szybka pokryta uczulonym kolodionem włożona do aparatu zamiająca się w unikatowe, jedyne w swoim rodzaju zdjęcie. Ambrotyp to magia.

Ambrotyp na szkle. © Radosław Brzozowski

Ambrotyp na szkle. © Radosław Brzozowski

Wreszcie, historyczne procesy pozytywowe; materiały przygotowane ręcznie, gdzie tylko ja odpowiadam za jakość wykonania. Odbitki trwałe i unikatowe; gdzie każdy proces daje innego rodzaju obraz; papier solny to obraz nieco nieostry, jakby matowy; albumina to obraz brązowy, lśniący. Platyna to delikatna, chłodna czerń ocieplona dodatkiem palladu. I tak każdy proces; jedyny w swoim rodzaju; niedoskonale doskonały.

Wreszcie odbitki chromianowe często zwane szlachetnymi; guma czy olej; techniki to moje najukochańsze; indywidualne, jak żadna inna, gdzie każde zdjęcie, każda odbitka jest inna i niepowtarzalna, stworzona bardzo dosłownie moimi własnymi dłońmi; za pomocą pędzelka czy wałeczka gąbkowego. Techniki pozwalające związać się z tworzonym zdjęciem, jak żadne inne; ze względu na czas jego tworzenia niejednokrotnie przekraczający kilka dni, a przede wszystkim ze względu na ręczną, precyzyjną pracę bardziej podobną pracy malarza niż fotografa.

Oilprint-Radosław Brzozowski-odbitka olejowa - akt studyjny1 a4

 

Nie wiem czy to wyjaśnia po co to wszystko, ale dla mnie; dla mnie właśnie taka fotografia daje najwięcej radości