Muszę się przyznać, nie wierzę w Kodaka. Nie jako firmę z przeszłości, bo wtedy była wielka, nie jako firmę, która może przynosić zyski w przyszłości, bo pewnie będzie zarabiać na druku, elektronice i temu podobnych rzeczach, ale jako w dostawcę materiałów srebrowych dla fotografii i filmu.
Nie wierzę pomimo mnóstwo obiecujących wiadomości jak choćby ta, że pod naciskiem reżyserów studia filmowe mają popisać nowe kontrakty na dostawę taśmy filmowej. Może tak się i faktycznie stanie, chociaż wieść gminna i Facebook donoszą, że na razie od słów do czynów przeszedł tylko Disney, ale nie uratuje to Kodaka, a przynajmniej nie uratuje go na dłuższa metę.
Czemu tak twierdzę? Z prostego powodu. Bo Kodak jest tak wielki. Przecież jeszcze niedawno była to jedna z dwóch najwartościowszych marek świata, firma zatrudniająca populację całkiem sporego miasta, w której dziale badawczym pracowało więcej ludzi niż w całym Ilfordzie, której katalogo produktów wyglądał jak powieść Sienkiewicza. Kodak to firma, w której wszystko było na dużą skalę. Własna fabryka żelatyny (już do Kodaka nie należąca), oblewnie o ogromnej wydajności, gigantyczne magazyny. Wszystko by dostarczać więcej materiałów, więcej negatywów, papierów, odczynników. Więcej i lepszych.
Taka firma sprawdzała się znakomicie w czasach analogowej prosperity. Ciężko dziś zliczyć przełomowe odkrycia, które powstały w laboratoriach Kodaka, patenty, które jeszcze w 2013 roku były wyceniane na trzy miliardy dolarów, legendarne produkty (jakże często już nie istniejące). Problem w tym, że czasy analogowej prosperity się skończyły.
Wbrew zapowiedziom fotografia i film analogowy nie zniknęły i raczej nie znikną, nie odejdą do przysłowiowego lamusa. Tyle, że dzisiaj pełnią one zupełnie inną rolę, Nie stanowią mainstreamu, większości, ani nawet znaczącej części rynku. Stanowią narzędzie pracy artystów, pasjonatów, najzwyczajniej w świecie niszę. W niszy można robić biznes, można zarabiać i to dobrze, dostarczając produkt niszowy. Tyle, że wymaga to zupełnie innej struktury, organizacji niż w przypadku produktu masowego. Zarabianie na niszy to niewielka produkcja, niski obrót, ale duży margines zysku. Przestawianie istniejącej firmy na niszę to ograniczanie kosztów i produkcji połączone z podnoszeniem cen. Można to zrobić w przypadku firmy niewielkiej, może nawet średniej. Ale w przypadku giganta? Jak ograniczyć produkcję fabryki nastawionej na produkcję masową. Ostatnio czytałem, że produkcja w Kodaku wyniosła zaledwie 10% możliwości ( i to mimo likwidacji części zakładów i mimo tego, że na razie realizowane są stare kontrakty obowiązujące do 2015 roku). Nie wiem czy to wartość prawdziwa, ale z całą pewnością wiarygodna. Przecież te maszyny są w stanie zaspokoić cały obecny popyt światowy w ciągu paru tygodni.
Przestawienie giganta na produkcję niszową jest prawie niemożliwe. Maszyny można wyłączać na całe miesiące, ale koszt działania fabryki można zmniejszyć tylko do pewnego stopnia; nadal trzeba ponosić koszty personelu, utrzymania maszyn w gotowości, ich wygaszania i uruchamiania. Dla giganta poziom produkcji, poniżej którego traci ona rację bytu jest tak wysoki. że po prostu nie da się go przestawić na produkcję niszową. W pewnej chwili taniej jest istniejące fabryki zamknąć, zburzyć czy sprzedać i zbudować mniejsze niż utrzymywać dotychczas istniejące. Tylko, czy budowa taka ma szansę się opłacić? To już pytanie do potencjalnych inwestorów. Mnie pozostaje mieć nadzieję, że materiały Kodaka nie znikną z rynku nawet jeśli technologię tą przejąć miałaby inna firma. Tyle tylko, że i to może okazać się niemożliwym; no bo przecież musiałaby ona ponieść koszty wykupienia technologii, szkolenia no i budowy samej fabryki. A te nie będą niskie.