Wniosek nieco paradoksalny na pierwszy rzut oka, bo wynikający z tekstu zaiste bezczelnego. Oto w internecie, na jednym z portali społecznościowych pojawił się list, ponoć wysłany przez Gazetę Wyborczą do fotografa z propozycją nawiązania współpracy. Piszę ponoć, bo pewności oczywiście nie mam i bardzo chciałbym wierzyć, że GW ma nieco więcej klasy.
Propozycja była zaiste przepyszna; w zamian za promocję w postaci podpisania publikowanych zdjęć oraz podania nazwy studia fotograficznego w zapowiedziach organizowanej przez GW akcji, fotograf miał zobowiązać się do wykonania 70 (sic!) sesji dziecięcych przypadkowym klientom, którzy będą mieli wycięte z GW kupony. A wszystko na zasadzie przychodzi człowiek z kuponem i żąda. Propozycja zaiste pyszna, nawet biorąc pod uwagę dość dużą wartość reklamy w owym piśmie (nawet jeśli miałby to być dodatek regionalny). Może, gdyby akcja ta miała być zorganizowana inaczej, gdyby fotograf miał w zamian poświęcić bardziej ograniczony i jasno sprecyzowany czas, może wtedy można by mówić o w miarę uczciwym układzie – nie oszukujmy się, propozycja przypisywana GW nie do końca jest bezwartościowa. Natomiast przy takiej formule organizacyjnej (bądź jak kto woli dezorganizacyjen) i nierównych korzyściach raczej nie zasługuje ona na poważne potraktowanie.
Czemu więc piszę, że idzie ku lepszemu? Powód jest banalnie prosty; jest nim reakcja znacznej części fotografów, do których treść owego listu dotarła. Oburzenie, niedowierzanie, śmiech. Nawet momentami przesadzony, bo uczciwie nie jest to najgorsza propozycja jaką widziałem. Nikt głośno nie mówi, że choćby zastanawia się nad przyjęciem. Pewnie z resztą ktoś to weźmie. Jeśli weźmie bez negocjacji to sfrajeruje, jeśli ponegocjuje z GW by ograniczyć poziom swojego zaangażowania, może nawet mu się to opłaci. Nie ważne z resztą.
Ważne, że wreszcie nie ma bezmyślnego pędu by mieć GW w portfolio, by pojawić się na łamach, by zrobić coś, cokolwiek, nawet za darmo, nawet do tego dopłacić. Jestem przekonany, że jeszcze parę lat temu tłum fotopstryków i całkiem spora grupa fotografów zawodowych rzuciłaby się na tą ofertę tak, jak rzucali się na inne oferty równie bądź jeszcze bardziej bezczelne; chce Pan reklamę sklepu w zamian za udostępnienie ubrań do sesji (reklamowej)? Jasne, z przyjemnością. To zaszczyt mieć Pana w Portfolio. Chce Pan Poseł mieć moje zdjęcia na plakacie? Ależ oczywiście, jestem zaszczycony? A co? Nie było tak? Było i pewnie w wielu miejscach nadal jest.
Niemniej jednak dyskusja sprowokowana przez przypisywany GW list pokazuje, że idzie ku lepszemu. Że my fotografowie zaczynamy mieć świadomość wartości własnej pracy i tego, co nam się opłaca, a co nie. Że zaczyna do nas docierać, że pracując za darmo można najczęściej dorobić się jedynie przysłowiowego garba i zasłużonego miana frajera. A jeśli my to wreszcie zrozumiemy, zrozumieć też będą to musieli klienci. Bo inaczej po prostu nie będą mieli zdjęć.