Będzie religijnie

Choć właściwie tytuł powinien brzmieć o Szatanie, Bogu i człowieku albo głupota nasza codzienna, ale to by przez SEO nie poszło. I nie, nie będzie to artykuł w stylu znanego toruńskiego radia. Zdjęcie kochanego zwierzątka oczywiście, również w zgodzie z trendami, dla zwrócenia uwagi:)

Szatan i Bóg to dla mnie nie tyle pojęcia religijne, co filozoficzne. Metafora zła i dobra, zniszczenia i rozwoju, które kierują naszym życiem. To nie osoby, byty fizyczne lecz ucieleśnienie naszych pragnień, pożądań, motywacji. Bóg, to pragnienie tworzenia, czynienia dobra, miłości, ale także ludzka mądrość i rozsądek. Trwałość i tak dalej. Szatan to jego zaprzeczenie, gniew, nienawiść, ale również głupota, ten nieszczęsny gen zniszczenia, który zdaje się w nas tkwić.  I niszczyć wszystko, co udaje nam się stworzyć. Nie nam jako Jasiowi Kowalskiemu, ale nam, ludziom. I to niestety ta siła wygrywa. Na każdym poziomie

No bo popatrzcie sami. Jakieś pół tysiąclecia po Koperniku na świecie mamy miliony tzw. flatearthers, ludzi twierdzących, że ziemia jest płaska. I nie, nie mówię o resztkach Indian skrytych w amazońskiej dżungli tylko o osobach żyjących w krajach uprzywilejowanych, mających dostęp do szkół, edukacji. A skoro już o dżungli mowa, to ten cud natury służy nam głównie do wycinania i przerabiania na plantacje produkujące nasz ukochany, rafinowany olej palmowy. A ilość flatearthersów sobie spokojnie rośnie.

Jednym z największych przełomów w historii człowieka było wynalezienie szczepionek. Począwszy od wścieklizny pokonywaliśmy kolejne choroby, wiele praktycznie wyeliminowaliśmy. Dziś już nie tysiące lecz miliony ludzi odmawia szczepienia swoich dzieci, a odra, ospa i inne paskudztwa powracają. Czy nie były one dawniej uważane za dzieło Szatana?

Takie przykłady można mnożyć. Z całych sił pracujemy by być ostatnim pokoleniem na ziemi wycierając sobie gębę szczytnymi hasłami, a jak już podejmujemy ‘działania’ to tak głupie jak samochód elektryczny (ślad węglowy większy niż w przypadku starego diesla, przynajmniej w krajach, gdzie prąd pochodzi z węgla). Dziedziny więc, o których chciałbym teraz mówić zdają się być nieważne przez porównanie. Choć, może to właśnie one, a nie elektrownie atomowe i najnowsze limuzyny definiują nasze człowieczeństwo… Tak przynajmniej zdawało się być przez stulecia. Mowa o nauce i sztuce, dla mnie dwóch największych klęskach ludzkości. Tak, klęskach, choć teoretycznie odgrywają dziś większą rolę w naszym życiu niż kiedykolwiek.

Zacznijmy od nauki. Stworzyliśmy więcej, w większości wspaniałych uniwersytetów niż kiedykolwiek. Ilość publikacji naukowych jest tak duża, że nie da się ich już pomieścić w największych bibliotekach. Mamy setki, tysiące znakomitych ekspertów w każdej niemal dziedzinie życia (mówię to bez najmniejszej ironii), tysiące znakomitych źródeł dostępnych za pomocą zwykłego smartfona do których każdy niemal może sięgnąć. Mamy też najbardziej w historii wykształcone społeczeństwo, praktycznie wolnego od pierwotnego analfabetyzmu, z największym w historii procentem ludzi z wyższym i średnim wykształceniem. A dla znakomitej większości z nas największymi autorytetami, osobami, na których wątpliwej  wiedzy polegamy są blogerzy, vlogerzy i celebryci, których jedyną umiejętnością jest autopromocja. Dla ¼ Polaków ulubionym lekarzem jest dr Google. A wg wszelkich badań średnie IQ ludzkości spada po raz pierwszy w historii.

Sztuka to kolejny przepiękny przykład działania ‘Złego’. Złej części nas. Jak zawsze zaczęło się pięknie. Gdy już zeszliśmy z drzew, wyszliśmy z jaskiń (choć i tam były malowidła), Sztuka rozwijała się wraz z nami, czasem szybciej od nauki. Odkrywaliśmy kolejne style, nurty, uczyliśmy się celebrować artystów, dopracowaliśmy się tego, że obowiązkiem społecznym elit stała się dbałość o sztukę, mecenat, że to dzieła sztuki stały się potwierdzeniem statusu społecznego . Stworzyliśmy salony sztuki, galerie, akademie. Tak, instytucje niedoskonałe, jak wszystko co ludzkie, ale niewątpliwie stanowiące niezwykły wręcz krok ‘do przodu’. I skorzystaliśmy z tego wszystkiego by w galerii pokazać pisuar i sprzedawać gówno artysty w puszce. Sztukę zamieniliśmy w prowokację, obrazę, parodię, a potem dziwimy się, że sztuka ponownie traci poważanie, staje się śmieszna, a o mecenacie można w większości przypadków zapomnieć.

Fotografia, bo o niej przecież też muszę napisać, jest tu też znakomitym przykładem. Rozwija się od ponad 150 lat i przeszła drogę od niemal przypadkowości, momentu, gdzie cieszyliśmy się, że w ogóle udaje nam się stworzyć jakiś obraz, przez kolejne etapy rozwoju technologicznego i przede wszystkim estetycznego. Po kilkudziesięciu latach  mogliśmy się pochwalić cudownymi pracami Steichena, Westona, później Cappy czy Avedona. Stworzyliśmy pikorializm, F64, Magnum, pojawili się Sugimoto, Salgado, Leibovitz i mnóstwo innych, znakomitych twórców, cudowne prace. Wreszcie, po latach dotarliśmy do chwili, gdy fotografia uznana została za kolejną dziedzinę sztuki. Pojawiły się znaczące kolekcje, muzea, opracowania. Tyle tylko, że rynek tak zamknięty, opierający się na niewielkim ułamku społeczeństwa był zbyt mały dla gigantów przemysłu i przy pierwszej okazji ‘trzeba’ było go poszerzyć. No i poszerzyliśmy gubiąc większość rzeczy, które są ważne, dziś ‘każdy jest fotografem’, każdy zdjęcie sobie ‘cyknie’, a im gorsze tym lepsze, bo takie osobiste. I nie, to nie tylko kwestia Internetu, facebooka i temu podobnych. Ani nawet tego, że mało kto na przykład chce weryfikować swe zdjęcia (kiedyś powiedziałbym ‘prace’) wysyłając je na konkursy, a i konkursów, gdzie zachowany jest odpowiedni poziom jury też jakby mniej, bo przecież pani sekretarka z urzędu miejskiego wraz z panem kierownikiem też znakomicie sobie poradzą. Przecież mają aparaty. Z jednej strony idziemy na akademie, niektórzy z nas jeszcze chcą się uczyć. A potem, do galerii przychodzą dwie studentki Akademii Sztuk Pięknych i jedna opowiada drugiej o magicznym filtrze w Photoshopie, którym można uratować każde zdjęcie, bo nawet jak będzie zepsute, nieostre, to jak się ten filtr nałoży to przejdzie na egzaminie.