Czasem się śmieję, że w jednym życiu tak naprawdę mam kilka żyć. Tych dorosłych oczywiście. Żarty na bok, ale często faktycznie mam takie wrażenie. A najfajniejsze jest, że jak dotąd każde z tych żyć jest cudowne, przynosi coś nowego. Nowe wyzwania, sukcesy.
W pierwszym życiu byłem nauczycielem angielskiego. No dobra, nadal nim jestem, ale teraz to już bardziej hobby, uczę tych, których chcę uczyć, bo daje mi to ogromną satysfakcję. W tamtym życiu pracowałem w ogólniaku, w szkole językowej, pisałem podręczniki dla dużego wydawnictwa. Było świetnie, ale po kilkunastu latach zaczęło mnie nosić. Z jednej strony, troszkę brakowało nowych wyzwań. Z IIILO ciężko przejść do lepszej szkoły, bo ich tu jakby niewiele. Wydawniczo też wiele więcej niż czterotomowy podręcznik w dużym wydawnictwie zrobić raczej ciężko. Do tego doszły zmiany w oświacie, z którymi było mi bardzo nie po drodze. Nadszedł czas na życie vol. 2
W życiu vol. 2 założyłem szkołę fotografii, którą prowadzę od 12 lat, a nauczanie angielskiego zamieniłem na nauczanie fotografii i przede wszystkim rozwój fotograficzny. Potem przyszła pasja dla technik historycznych, pasja, która na stałe już chyba zdefiniowała moje miejsce w fotografii. Te dwie sfery, szkoła i własna praca fotograficzna, połączone są, a raczej były, w sposób całkowity, pełny, nierozerwalny. No bo jak mogłoby być inaczej, skoro w tym samym budynku mieściła się i szkoła i moja pracownia i biblioteka. To z jednej strony cudowne, bo można było bez trudu przeskakiwać z jednej do drugiej. Ale z drugiej, z każdym dniem stawało się to coraz trudniejsze, bo nigdy nie można było poświęcić się w całości jednej bądź drugiej rzeczy. Najbardziej cierpiała na tym praca własna, bo jakże łatwo było mnie wyciągnąć z 'katakumb’ , przerwać to, co aktualnie robiłem. Ileż niedokończonych procesów trzeba było zaczynać od nowa. Jakiś czas temu zrozumiałem, że nadszedł czas na życie vol.3. Na kolejną diametralną zmianę. Tym razem jednak zmianie o 180 stopni nie ulegnie życie zawodowe, lecz prywatne. Ja, nieodrodne dziecko miasta, kolejne urodziny świętować będę na wsi. I tam już pozostanę.
W tym życiu stosunkowo niewiele się zmieni jeśli chodzi o pracę. Dalej prowadzić będę TSF i dalej będę badać, odtwarzać dawne techniki fotograficzne. Tyle tylko, że tym razem nie będzie się to działo w tym samym miejscu. Pierwotnie zmiany miały zachodzić wolniej, zacząć się teraz i powoli wchodzić w życie przez kilka lat. Koronawirus wszystko gwałtownie przyspieszył. Pierwotnie zamierzałem spokojnie przeprowadzić się za miasto, umościć się w nowym domu, a potem stopniowo przenosić pracownię tak, by po dwóch latach całkowicie uwolnić od niej szkołę. Sama szkoła miała pozostać tam, gdzie dotąd. Aż tu nagle, w połowie marca wszystko się zmieniło, nabrało tempa. I tak oto zaczyna się życie vol. 3. Życie mieszkańca niewielkiej wsi pod Gdańskiem, który przyjeżdża do pracy w trójmieście. Życie twócy skupionego na swojej pasji, badającego dawne techniki fotograficzne, tworzącego ręcznie zdjęcia gdy nie jest w pracy. A wszystko musi wydarzyć się w ciągu raptem kilku miesięcy.
O szkole pisać wiele nie będę, bo jaka była, taka będzie. Tyle, że nie na Wierzbowej, a na Świętojańskiej. Dalej pozostaje ta sama wspaniała kadra, ten sam program nauczania, te same zasady gry. Zmienia się jedynie miejsce i to, że nie będę już bałaganił w szkole swoimi eksperymentami czy spieszył się do pracowni. Zmiana trwała raptem tydzień. Ot, spakowaliśmy krzesła, lampy, komputery i zaczęliśmy zajęcia w nowym miejscu – właśnie trwa kurs podstaw. W przyszłym tygodniu przeniesiemy jeszcze resztę wyposażenia, ciemnię i pantografy i dla szkoły etap Wierzbowa zakończy się tak samo, jak wcześniej zakończył się etap sopocki.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia mojej pracowni, pracy twórczej i przede wszystkim pracy nad odtwarzaniem, odkopywaniem dawnych procesów. Przez ostatnie kilkanaście lat wykonałem dziesiątki, jeśli nie setki eksperymentów, testów, fotografii. Poznałem większość dawnych procesów fotograficznych i nauczyłem się je kontrolować. Jednak od pewnego czasu, coraz częściej trafiam na ścianę, której nie mogę pokonać. Na ścianę, jaką jest niewystarczająca przestrzeń, zbyt mały mokry stół, wynikające z ciasnoty i wielofunkcyjności skażenia. Mógłbym wyliczać jeszcze długo, ale prawda jest taka, że o ile barwną gumę w formacie 18×24 cm można zrobić w dotychczas posiadanej pracowni, to format A3 stanowi wyzwanie, a A2 jest niemal niewykonalne. Pewnie dałbym radę w szkolnej pracowni, ale na każdą odbitkę potrzebuję ponad tydzień, w czasie którego albo należałoby pracownię zamknąć, albo zaryzykować, że ktoś zupełnie przypadkiem powstające zdjęcie skazi, uszkodzi. Oczywistym rozwiązaniem problemu było stworzenie nowej, większej pracowni, która pozwoli tą ścianę usunąć lub chociaż przesunąć. I tu pojawia się właśnie wyprowadzka na wieś, bo by zdobyć taką przestrzeń w mieście musiałbym wygrać w totka.
Nie ukrywam, że ta zmiana sprawia mi niezwykłą radość i zapewnia zupełnie nowy podmuch wiatru w żagle. I na pewno niedługo pochwalę się kolejnymi zmianami i, mam nadzieję, osiągnięciami. Zapraszam do lektury