Na początek chcę uspokoić. Będzie o fotografii, nie o Radziwiłach, Sapiehach i innych Potockich choć jak najbardziej będzie mowa o szlachectwie i to, moim zdaniem w jego najlepszej postaci.
Tak, pisać o szlachectwie i to pisać pochwalnie w 2019 roku, gdy zostało ono już setki razy wyśmiane, sparodiowane, obrzydzone przez komunizm, socjalizm, a większości tzw. szlachty z własnego szlachectwa pozostał już tylko sygnet to chyba pewnego rodzaju odwaga. Ale, gdy trafia się na to prawdziwe szlachectwo, w najlepszym wydaniu, nie sposób przejść wobec niego obojętnie.
Czymże jest szlachectwo? Szlachectwo to z pewnością przywilej, ale również, a może przede wszystkim obowiązek. Obowiązek, o którym nawet nie trzeba mówić, którego nie trzeba werbalizować, definiować. Szlachectwo to tytułowe ‘noblesse oblige’. Rzeczy, które się robi, i których się nie robi. Tak po prostu. To poziom poniżej którego się nie schodzi, a gdy czasem trzeba, robi się to po cichu, niejako przy okazji, mimochodem, skupiając uwagę na czymś zupełnie innym. I myślę, że takie szlachectwo jest bardzo, ale to bardzo potrzebne. Nie tylko na poziomie ludzi, ale także firm, marek, nawet państw. Nie związane z samym urodzeniem czy posiadanym majątkiem lecz z tym, kim się jest, z tym co się sobą reprezentuje, co się chce sobą przedstawiać.
Ostatnio wpadł mi w ręce wspaniały dowód na takie właśnie szlachectwo, jeden z najpiękniejszych albumów fotograficznych w Małgosi i mojej kolekcji, album Paolo Roversiego Dior Images, powstały z okazji 70cio lecia marki Christian Dior, które przypadło na rok 2018. Album wysmakowany, przecudnie wydany, pełen niezwykłych zdjęć Roversiego (kto nie zna twórcy, bardzo polecam nadrobić).
Pomyślmy przez chwilę o znaczeniu tego albumu, podobnie jak i wystawy kreacji Domu Mody Dior w Muzeum Victoria & Albert House w Londynie. Jest wiek 21, czas dominującej nad wszystkim pop kultury. Nie chodzi mi już nawet o współczesne ikony, o Justina Bibera i jemu podobne gwiazdy i gwiazdeczki, ani nawet o instafluerów i instafluerki czy słynne ‘każdy jest fotografem’. Chociaż o to ostatnie troszkę tak. Pomyślmy jak większość firm obchodzi dziś rocznice. To przecież znakomita okazja by ogłosić konkurs na najwięcej polubień na instagramie, nobilitować instafluerkę prosząc ją o zaprojektowanie własnej super kolekcji czy podnieść dentystę do rangi artysty proponując mu wystawę jego czysto hobbystycznych rysunków. Przecież Pan Doktor od lat kupuje nasze plomby, niech poczuje się ważny, doceniony. Można też zaproponować specjalną edycję koszulki za jedyne 700zł zamiast zwyczajowych trzech tysięcy. Słupki skoczą, zyski wzrosną, księgowi zatrą ręce. W świecie, gdzie polityką rządzą sondaże a biznesem wyniki finansowe najbliższych miesięcy to zdaje się być jedyne podejście. Staramy się odrzucić ekskluzywność na rzecz inkluzyjności na siłę. Nobilitowania przeciętności, bo przecież to przyciąga klientów, którzy czują się wyróżnieni, docenieni choć na chwilę. W myśl warholowskiej zasady, że każdy będzie miał swoje pięć minut.
I na tym tle pojawia się Christian Dior. Marka legenda, ale przede wszystkim marka, która ma świadomość własnej wartości, wyjątkowości. Marka, która znajduje się na innym poziomie niż ogół, która nie musi lecz może. A raczej musi właśnie na tym poziomie pozostać. Bo… noblesse oblige. Bo szlachta ma obowiązki. Musi dbać nie tylko o portfel, choć jest on oczywiście ważny, ale musi też coś do świata, w którym funkcjonuje, wnieść. Ulepszyć go, upiększyć, uwznioślić. Pozostawić po sobie kolekcję Czartoryskich, Carnegie Hall czy dzieła wybitnego kompozytora. I nie ma tu znaczenia, czy Carnegie miał herb czy nie.
I to właśnie zrobiła marka Dior celebrując swoje urodziny albumem niezwykłego fotografa, genialnego wizjonera aparatu jakim jest Paolo Roversi. Albumem wysmakowanym, wypieszczonym, doskonałym w każdym calu. W warstwie fotograficznej, edytorskiej i wydawniczej. Albumem, który wyznacza zupełnie inny niż to, co widzimy na co dzień poziom i automatycznie pokazuje, że marka Christian Dior to nie zwykły producent odzieży. To Twórca i Mecenas. Prawdziwa szlachta.
A album jest pozycją obowiązkową. Nie tylko dla znakomitych zdjęć ale również dla wagi tej wypowiedzi. Warto zobaczyć jak subtelnie, z klasą, elegancją i bez pobłażania dla otaczającego świata pokazać własne, najprawdziwsze świadectwo. I tej reklamy nie przebije żadna ilość ‘lajków’. Nie będzie ona reklamą na miesiąc, dwa, a nawet rok. Opus Magnum Paolo Roversiego pozostanie, podobnie jak pamięć o wystawie, a Christian Dior będzie trwał w spokojnej świadomości, że to właśnie ta marka jest prawdziwą elitą. A inni muszą się z tym zwyczajnie pogodzić.
A mnie pozostaje powiedzieć jedynie; Christian Dior, dziękuję i mam nadzieję że doczekam Waszego stulecia i tego, jak je uświetnicie.