Nigdy się nie poddawać, nigdy nie wyrzucać materiału, pracy w połowie, nawet jak nie wychodzi. Przecież materiał nieudany to najlepszy materiał do eksperymentów, prób i nauki.
Podobnie postąpiłem i tym razem; próba powtórzenia poprzedniej, udanej emulsji niestety zakończyła się niepowodzeniem; ani czułości, ani kontrastu, po prostu porażka. Nie żeby przypadkowa; jak się próbuje poprawić za wiele rzeczy na raz to zwykle tak się dzieje; przynajmniej wiem, co poszło nie tak.
Nie wchodząc w szczegóły miałem 100ml emulsji, która nie nadawała się do niczego poza eksperymentami. A dokładnie, poza próbą poprawienia właściwości emulsji za pomocą uczulania chemicznego. Podobno nie jest to najlepszy pomysł w przypadku emulsji wykonanych w oparciu o starą, aktywną żelatynę, ale z drugiej strony, tej emulsji bardziej zepsuć już nie było można. Parę obliczeń; ilość dodatków nie mogła przecież być przypadkowa ani zbyt duża; spodziewałem się, że nawet malutka zadymi emulsję. Parę godzin pracy, oblane płyty i pełne napięcia oczekiwanie – będzie lepiej, czy jeszcze gorzej.
Poniedziałkowy poranek w ciemni; pierwsza próba naświetlenia na czułość 3 ISO – to i tak ładnych kilka stopni wyżej niż pierwotna czułość emulsji. Płyta włożona do wywoływacza wywołuje się niemal natychmiast. Po kilkunastu sekundach obraz jest już widocznie zbyt ciemny. Próba nr 2 to naświetlenie na czułość 10 ISO, a więc kolejne półtora stopnia więcej. W głowie cały czas obraz, jaki emulsja dawała przed dalszą obróbką; szlamowaty, bez kontrastu, niezdatny do użytku.
Po minucie już widać jak wiele się zmieniło. Po pierwsze obraz cały czas jest prześwietlony. Niezbyt mocno, ale jednak prześwietlony, a więc czułość jest jeszcze wyższa. Po drugie; to przecież nie może być ta sama emulsja. Nie dość, że czułość wzrosła wielokrotnie, to obraz jest czytelny a negatyw bardzo (wręcz za bardzo) kontrastowy. I oto zaczynam żałować, że tak niestarannie oblałem płyty testowe; kolejna nauczka; nic, absolutnie nic nie robić po łebkach