Ponoć dzisiaj ideologia jest ważniejsza od zdjęć. Ponoć zdjęcia bez idei, nawet najpiękniejsze, najlepiej skomponowane i wykonane, mają mniejsza wartość niż zdjęcia, którym ideologia owa towarzyszy. Ponoć ważna jest treść nie forma, brzydkie jest ładne, a ładne jest tandetne. Ponoć zdjęcia analogowe muszą być brudne, pozbawione kontrastu, zakurzone. Ponoć też analog jest szlachetniejszy od cyfry, a sama analogowość dodaje zdjęciu klasy i wartości. Ponoć. A przynajmniej tak słyszałem.
Dużo rzeczy na temat fotografii słyszałem, rzeczy, z którymi nie umiem bądź nie chcę się zgodzić. A ponieważ nie umiem i nie chcę, pora na odrobinę ideologii, małe oświadczenie, opis misji, jak kto woli – Coca Cola ma misję to i ja mogę, a co:)
1. Kocham zdjęcia piękne. Zdjęcia harmonijne, dobrze skomponowane, subtelne, estetyczne. Szczerze, nie wiele mnie obchodzi, że ponoć takie są nie dobre. Uwielbiam takie, lubię ich harmonię i staram się, nie zawsze z powodzeniem, takie robić. Lubię je nawet jeśli nie towarzyszy im ideologia, misja, przekaz. Jeśli są po prostu piękne. Lubię je tak, jak lubi się kwiaty, piękne dekoracje, estetyczne rzeźby czy zachód słońca. Uwielbiam je również jeśli oprócz piękna towarzyszy im treść, przekaz, idea. A nawet jeszcze bardziej. I zupełnie nie rozumiem czemu zdjęcie, które ma przekaz, któremu towarzyszy idea, treść, znaczenie, musi być brzydkie, źle naświetlone, pozbawione kontrastu, źle skomponowane. Może być brutalne, okrutne, wstrząsające jak płonący demonstrant z RPA czy sęp czekający na śmierć dziecka. Ale czemu ma być słabe technicznie? Niechlujne? Dla mnie to bzdura i cały zastęp krytyków nie przekona mnie, że jest inaczej.
2. kocham fotografię analogową. Uważam, że jest lepsza od fotografii cyfrowej – lepsza i więcej warta dla mnie jako narzędzie pracy. I tylko jako narzędzie pracy. Bo kiedy wywołuję negatyw czy pracuję nad odbitką czuję emocje, których nie czuję przed ekranem komputera. Jeśli ktoś inny czuje potrzebne mu emocje robiąc zdjęcia cyfrówką, komórką czy pudełkiem po butach to DLA NIEGO te właśnie techniki są najlepsze.
3, Uwielbiam estetykę błędu. Kocham prace, gdzie autor szuka niedoskonałości, tworzy obraz na starych kliszach, robi odbitki na papierze toaletowym, drze i niszczy negatywy, chlapie utrwalaczem na nie do końca wywołane odbitki i szuka – szuka magicznego efektu. A potem selekcjonuje, selekcjonuje, wyrzuca, selekcjonuje znowu i tak dalej. Aż znajdzie zdjęcia, genialne, natchnione, Niemal jak Jason Pollock wybierający najpiękniejsze fragmenty swoich niemal przypadkowych dzieł. Czuję podniecenie na widok 30to letniego negatywu, szczególnie, jeśli był źle przechowywany. I szlak mnie trafia gdy widzę zdjęcia po prostu skopane technicznie prezentowane jako sztukę. Zdjęcie nie staje się sztuką bo zostało wykonane na porośniętym grzybem negatywie. Nie staje się sztuką bo jest nieostre, źle naświetlone czy porysowane. Bo jest sandwichem. I nie ma sensu pokazywanie takich zdjęć tylko dlatego, że są złe technicznie. Chociaż wierzę, że takie poszukiwania połączone z dużą świadomością i brutalną selekcją mogą doprowadzić do stworzenia sztuki. Jednak bez wspomnianej świadomości, pracy i selekcji są równie bezwartościowe, co rysunek małpy, która pierwszy raz ma ołówek w łapie.
4. Nie rozumiem, czemu zdjęcie analogowe musi być złe technicznie. Oglądam sobie fotografie w internecie, czytam opisy, nazwy aparatów, filmów, a niemal nigdy nie widzę zdjęć dobrze zrobionych, w pełni wykonanej siły negatywu i odbitki srebrowej (tych ostatnich prawie wcale nie widzę; mam niemal wrażenie, że wszyscy negatywy skanują i puszczają w sieć bez obróbki, choćby wyplamkowania). Czytam, że film był forsowany o dwie działki, i za wszelkie złoto tej ziemi nie widzę po co – skoro na planie było mnóstwo światła, a fotograf zrobił potem wszystko by zabić uzyskany przez forsowaną obróbkę efekt. I jeszcze usunął w PSie charakterystyczne dla tego akurat negatywu ziarno. Skoro usunął to po co używał HP5 plus, a nie, na przykład Delty. I po co go forsował? Widzę w opisie, że zdjęcie było wykonane Mamiyą, jednym z najlepszych aparatów, ze świetnym, ostrym obiektywem, tyle tylko, że ostrość gdzieś uciekła, i to uciekła zupełnie bezsensownie. Dokładnie tak samo bawi mnie ‘artysta’ otworkowiec, którego zdjęcia są naświetlone idealnie, na światłomierz, skadrowane perfekcyjnie na matówce kamery wielkoformatowej, wyostrzone po skanowaniu tak, że wyglądają jakby komuś odrobinkę fota nie wyszła, ale nie ma w nich już cienia otworkowości. Skoro celem była idealna jakość, to po co był otworek? Bo na obiektyw kasy zabrakło, czy bo taka moda?
A przede wszystkim nie cierpię usprawiedliwiania braku umiejętności, wizji, czasu dopisaną do zdjęcia ideą. Nie akceptuję braku świadomości, upychania przypadkowych zdjęć jako dzieł tylko dlatego, że zostały wykonane z jakąś ‘wizją’ czy autor sprawnie dopisał do nich ideologię po przejrzeniu szuflady. Bardziej nie lubię chyba tylko pyskówek internetowych i podbudowywania swego własnego ego i pozycji przez ustawiczną krytykę; im bardziej personalna i agresywniejsza, tym lepiej.
Na koniec, co lubię, co cenię i co chcę, staram się robić.
Cenię perfekcję techniczną, perfekcję na tym poziomie, że pozwala nam na ŚWIADOME popełnianie błędów, wykonywanie zdjęć niedoskonałych, gdy ta właśnie niedoskonałość pasuje do ich treści czy zamierzonego przekazu. I tylko wtedy.
Cenię estetykę, piękno i harmonię.
Cenię wizję i myślenie, ideę i jej świadomy, konsekwentny przekaz, bez względu na technikę.
Cenię odwagę w poszukiwaniu, ale jeszcze bardziej krytyczne podejście do własnej fotografii i brutalną selekcję tego, co się pokazuje.
Kocham emocje związane z różnymi sposobami pracy, technikami zapisu czy tworzenia odbitek. Tylko dzięki emocjom tworzenie ma dla mnie wartość.
A przede wszystkim uwielbiam pasjami radość fotografowania. Radość dzieciaka z aparatem w komórce i starego wygi, którego oczy rozbłyskują na widok aparatu. O ile wiemy, że niektóre zdjęcia powinny pozostać w szufladzie.