Od jakiegoś czasu jeździmy po Podlasiu i, jak to my, próbujemy jedzonka w przeróżnych knajpkach i restauracyjkach. Raz lepszego, raz gorszego oczywiście. Skoro nie udało mi się bardziej kompetentnej Małgosi namówić na recenzowanie tego, co jemy, spróbuję coś samemu napisać.
Najpierw, dwa słowa wstępu. Jedzenie na Podlasiu jest pyszne. Pyszne i do syta, a każdy wyjazd dodaje do licznika circa 2 kilogramy – ale warto natrudzić się potem na siłowni czy leśnych marszach by to spalić, oj warto.
Zacznijmy od miejsc, które zdecydowanie warto odwiedzić:
Bar Smak – Bielsk Podlaski, ul. Dąbrowskiego 3
Dla mnie odkrycie roku. Bar niepozorny, przytulony przy niezbyt apetycznym ZOZie. Pierwszy raz weszliśmy z lekkimi obawami – taki to troszkę bar jakby z minionej epoki, od razu się człowiekowi kojarzy lada chłodnicza i nieśmiertelna galareta której broń Boże jeść nie należy. Przekonała nas spora liczba klientów miejscowych a Ci, jak zawsze mieli rację. Świetny chłodnik, którego nie powstydziłaby się dobra restauracja, dobre kartacze, GENIALNA kiszka ziemniaczana, którą porównać można chyba tylko z tą autorstwa Pani Niny – ale to już dla wtajemniczonych. Wszystkie dania, których próbowałem co najmniej niezłe, szczerze i do syta. No i ta obsługa; radosna, pogodna, pełna zaangażowania i całkowicie zasłużonej dumy z serwowanych dań. O cenach, bardzo barowych, przystępnych dla kieszeni, nawet nie wspomnę. Zdecydowanie polecam
Bistro Babuszka – Hajnówka
W Hajnówce wcale nie tak łatwo zjeść dobre, potrawy tradycyjne. Jest niby białoruska restauracja, w której króluje schabowy, jest restauracja tradycyjna z dobrą solianką i niezłymi pielmieni, ale wszytko pozostawia lekki niedosyt – dopóki nie trafimy do bistro Babuszka – niewielkiego, przytulonego w ciągu usługowym na przeciwko basenu. Niepozorna ale bardzo przyjemna, estetycznie urządzona, z przemiłą panią za ladą. I absolutnie genialnymi pielmieni i kartaczami, zdecydowanie najlepszymi na jakie trafiłem (poza kartaczami Pani Niny oczywiście), świetną solianką. Jeśli ktoś chce poznać te smaki, Babuszka to miejsce, które odwiedzić trzeba. Warto z resztą zaopatrzyć się w lodówkę i kupić troszkę surowych pierogów czy kartaczy – w domu będą wspaniałym wspomnieniem Podlasia.
Bartlowizna – Goniądz
Kolejne miejsce, do którego wchodziłem z lekkimi obawami – z zupełnie innych powodów niż w przypadku baru Smak – Bartlowizna to duże centrum konferencyjno szkoleniowe, a w takich miejscach często karmi się paskudnie. Na szczęście mamy tu do czynienia z chlubnym wyjątkiem – prawie pełna sala, mimo martwego sezonu, zapowiadała, że będzie dobrze. I było – duszone policzki wołowe przeszły najśmielsze oczekiwania; danie to będę pamiętał jeszcze długo i z pewnością do Bartlowizny wrócę wypróbować kolejne specjały. Pominę tylko kawę; rozpaczliwie „przelaną”, po prostu nie dobrą. Przy tak znakomitej kuchni zwyczajnie nie wypada.
Bar Eljot – Białystok, ul. Starobojarska
Jeśli chcesz dobrze zjeść, popytaj miejscowych. Zasada ta sprawdziła się zarówno w przypadku Babuszki, jak i wspomnianego baru Eljot, którego turysta samodzielnie raczej nie odnajdzie. I chyba nie jest barowi specjalnie potrzebny, bo znakomite jedzenie i przystępne ceny ściągają wystarczająco wielu klientów miejscowych. Babka ziemniaczana z kwaśną śmietaną; trudna do opisania.
Bar Jarzębinka – Supraśl
Jedyny (chyba) bar w Supraślu; znaleźć można bez problemu. Niby brak konkurencji jakości nie służy a tu proszę; dobre kartacze, genialny chłodnik, pyszna babka ziemniaczana. Zdecydowanie do polecenia i z pewnością, miejsce, które odwiedzę gdy kolejny raz zawitam do Muzeum Ikon.
Powyższym pięciu miejscom naprawdę trudno dorównać, ale na dobrej drodze jest restauracja żydowska Tejsza w Tykocinie. Jak widać i w małej miejscowości można zrobić dobrą restaurację i mieć sporo klientów. Kuchnia faktycznie żydowska, bez oszukiwania na materiałach, wyraziście doprawiona sprawia, że można wybaczyć drobne potknięcia jak lekko przypalony sos miodowy do wątróbki. Zdecydowanie najlepsza kuchnia żydowska na jaką trafiłem poza krakowskim Kazimierzem. Z pewnością wrócę spróbować kolejnych dań.
Bardzo dobra jest też restauracja Starówka w Hajnówce. Warto iść przede wszystkim na wyśmienitą rybną soliankę, co najmniej równie dobrą jak mięsna wersją serwowana przez Zajazd na Końcu Świata czy Babuszkę. To właśnie w Starówce odkryłem tą znakomitą zupę i zawsze z przyjemnością wracam jej pokosztować. Wielkim plusem jest również to, że na prośbę o kwas chlebowy odpowiedziano pytaniem; 'słodki czy wytrawny’. Pielmieni były dobre, kartacze niezłe. Warto odwiedzić, chociaż poza rybną solianką, której nie ma tam w karcie, pozostałe dania w Babuszce smakowały po prostu lepiej.
Bardzo dobre wrażenie pozostawił również Lipowy Dwór w Kruszynianach. Jedzenie tradycyjne, dobrze doprawione, ładnie podane. Moim zdaniem lepsze niż w prowadzonym przez Tatarów Zajeździe na Końcu Świata, chociaż i tam było nieźle. Z pewnością Lipowy Dwór to miejsce do którego również wrócę wypróbować inne dania, bo zapowiada się nieźle.
Minimalnie gorsze wrażenie pozostawił Zajazd na Końcu Świata. Głównie chyba ze względu na dość wysokie ceny i niezbyt duże porcje. Ja rozumiem, że tatarskość kosztuje ale bez przesady. Ale muszę przyznać, dobre było, choć zawijaniec tatarski Małgosi bardziej mi smakował – czyżbym czegoś o jej korzeniach nie wiedział? Oddać trzeba, że obsługa przemiła, miętowa herbatka do picia to bardzo miły akcent, gdyby porcje były troszkę większe nie narzekałbym wcale. Ale z pewnością miejsce, które można odwiedzić bez obaw.
O Tatarskiej Jurcie, słynnej na całą Polskę, wypowiedzieć się nie mogę; byłem tam tylko w czasie festiwalu Sabantui, kiedy to restauracja była dla turystów… zamknięta. Widać już nie muszą.
Na koniec pozostawiłem doświadczenia nieco mniej pozytywne
Kugel – Knyszyn
Do tej akurat restauracji szedłem z dużymi oczekiwaniami. Może i stąd rozczarowanie. Trafiliśmy tam kilka zaledwie dni po emisji Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler, które właśnie w Knyszynie były prowadzone i oczekiwaliśmy jeśli nie festiwalu smaków to przynajmniej czegoś bardzo dobrego; choćby takiego podlaskiego odpowiednika Schabowego Raz – prosto, uczciwie i do syta. A tu niestety, rozczarowanie; zupa żydowska była po prostu biedna; dużo kostki rosołowej i wody, mało czegokolwiek innego. Sam kugel czyli babka ziemniaczana w wersji żydowskiej dobry, nawet bardzo dobry, podany z dobrym sosem pieczarkowym, niestety całość rozczarowuje, a wrażenia pozostawionego przez zupę zatrzeć nie jest łatwo. Plus dość wysokie ceny w stosunku do wielkości porcji. Po okolicy chodzą słuchy, że po rewolucjach było lepiej ale… i tu porozumiewawczy uśmiech. Nie wrócę.
Dwór Dobarz – Dobarz
Na koniec zostawiłem sobie prawdziwą 'perłę’. Przyznaję, w Dobarzu powrócił wspomnienia z kaszubskich 'barów leśnych – obleśnych’. Jedyne co można o restauracji powiedzieć dobrego to to, że ma niezły wystrój. Prosty, ale ze smakiem. Stoliki zachęcająco nakryte i …. niepokojąca pustka. Karta też nie napawa optymizmem; długa, dużo typowych dań jakie znaleźć można w każdej restauracji w całej Polsce i niewiele miejscowych. Szczerze, gdyby nie to, że restaurację mi polecono (widać kiedyś była lepsza), zrezygnowałbym z zamówienia.
I to byłaby na pewno decyzja dobra; oszczędziłaby rozstroju żołądka i zgagi. Zaczęło się zabawnie -tuż po złożeniu zamówienia, o godzinie 13tej (pewnie byliśmy pierwszymi w ciągu dnia klientami) okazało się, że kwasu chlebowego jednak nie ma – cóż, trzeba było obejść się soczkiem pomarańczowym, który był najjaśniejszym punktem posiłku. Zalewajka była po prostu podła; niby dużo boczku i jakiegoś innego tłusto mięsnego wkładu, a i tak dominował smak zupy z proszku lub kostki rosołowej. Albo obydwu. Dobry żurek to wbrew pozorom rzecz rzadka; tak paskudny również. Jeszcze gorzej było z drugim daniem; takiego kartacza jeszcze nie widziałem – gigant wielkości niewielkiego bochenka chleba, wypełniony podłym farszem z najgorszej jakości mięsa nastrzykniętego drakońską dawką chemii, gotowany tak długo, że ciasto smakowało już jedynie wodą, trzymany w lodówce (kelnerka twierdziła, że mrożony nie był) dość długo by nią przesiąknąć, a następnie pocięty w plastry i odsmażony. Danie godne typowego baru leśnego – z dawnych lat. Niewiele lepsze były gołąbki, a sałatki wołały o pomstę do nieba – ewidentnie przechodnie, niesmaczne ogórki kiszone/korniszony ( nie potrafiłem zidentyfikować), najpodlejsza kapusta kiszona jaką jadłem i jedyna smaczna rzecz; buraczki zasmażane. A wszystko za ponad 45 zł od osoby czyli w cenie takiej niemal samej jak w genialnej Bartlowiźnie i dużo wyższej niż w pysznej Babuszce. Na pewno nigdy nie wrócę, ani sam, ani z plenerem, jak pierwotnie planowałem.