Lato 2013, nadszedł czas by wreszcie przetestować naszego Żuczka w praktyce. I to jak testować to porządnie – Dwa tysiące kilometrów, przejazd na drugi koniec Polski, i cudowne dolnośląskie krajobrazy przed obiektywem.
Ale, najpierw trzeba dojechać na miejsce. Przejechać prawie sześćset kilometrów w palącym upale. Decydujemy się wyjechać po południu, koło 17tej by uniknąć najcieplejszych chwil. Czyli, testujemy światła.
O czwartej nad ranem już wiem – są świetne. Czego nie da się niestety powiedzieć o wyciszeniu kabiny. Aby poziom hałasu był w miarę komfortowy, nie należy przekraczać 55 km/h. Przy 75 łoskot jest po prostu ogłuszający. Dwie godziny po dotarciu do celu człowiek nadal ma wrażenie, że jedzie, a silnik huczy mu w uszach.
Kolejna miła niespodzianka spotyka nas na stacji – Żuk spalił niecałe 7 litrów na 100km – zupełnie szczerze spodziewałem się, że będzie gorzej. Na tym niestety miłe niespodzianki chwilowo się skończyły. Brak klimatyzacji sprawia, że stalowo buda nagrzewa się bardzo szybko, a pracować swobodnie można tylko przy dość umiarkowanych temperaturach (chyba, że znajdzie się cień, w którym można samochód postawić). Druga niespodzianka była gorsza. Zatankowane na stacji Orlen w Strzegomiu paliwo okazało się być takim szlamem, że Żuk dwukrotnie odmówił posłuszeństwa, zaliczył 30km na holu i stratę dnia. A specjalnie jechaliśmy na stację sieciową, żeby czegoś podejrzanego nie zatankować. Drugi dzień zgubiliśmy bo odpadła rura wydechowa i tak oto połowa urlopu minęła bez zdjęć. Na szczęście później upały na moment minęły i można było wziąć się do roboty; rezultaty na stronie
Po powrocie (kolejne kilkanaście godzin za kółkiem) mogę powiedzieć jedno – Żuka lubię, pomysł był świetny. U nas dni słonecznych i upalnych za wiele nie ma, a we wszystkie pozostałe koniec przywiązania do ciemni – kolodion w plenerze wita.