Taka sytuacja. Jest rok 2011. CSW Łaźnia zaprasza znanego brytyjskiego artystę, który na udostępnionych kontenerach maluje swoją pracę, którą następnie pozostawia – piękny prezent z jego strony. Sztukę graffitti można lubić albo nie. Można cenić albo nie, ale to akurat jest tu całkowicie bez znaczenia. Osoby kompetentne w CSW Łaźnia uznały, że artysta ten wart jest zaproszenia, a on był na tyle miły, by pozostawić po sobie pracę. Na dodatek pracę dość, jak się później ukazało, wartościową, co potwierdza słuszność zaproszenia właśnie jego.
Cztery lata później w Polsce już wszyscy o owej pracy zapomnieli. W międzyczasie okazało się, że CSW Łaźnia bynajmniej nie była właścicielem kontenerów, na których praca (wyceniana na jakiś milion złotych) powstała. Ich właścicielem nie była też szkoła, na terenie której staływ czasie, gdy artysta je malował i gdzie stały do chwili, gdy w czasie remontu trzeba je było usunąć. Nikt też się nimi nie interesował – może dlatego, że 'dzieło’ nie znalazło uznania, może (i tu domniemanie), dlatego, że festiwal się zakończył, dofinansowanie się zakończyło i temat zwyczajnie przestał być ważny.
O pracy nie zapomnieli inni; kontenery, usunięte z terenu szkoły i od lat niszczejące, zostały sprzedane, pocięte, a artysta swą pracę, pociętą na kawałki, odnalazł wystawioną na aukcję w UK. Po bagatela dziesięć tysięcy funtów za fragment. Nie omieszkał też o tym fakcie powiadomić obdarowanych, czyli CSW Łaźnia – nie wiem, w jakim był nastroju, ale śmiem podejrzewać, że entuzjazmem nie pałał.
Można oczywiście powiedzieć, że to zaniedbanie, które może się zdarzyć, choć nie powinno. Zaniedbanie za milion złotych, a przecież CSW Łaźnia mogła sama zarobić. Tyle, że moim skromnym zdaniem nie chodzi tu o ten milion złotych, które 'dzieło’ to jest ponoć warte, ani o niegospodarność tej czy innej instytucji kultury, która mogła (bądź nie mogła, bo przecież sprzedanie owej pracy byłoby gigantycznym faux pax) zarobić. Problem w tym, że cała sytuacja pokazuje, że dla instytucji kultury – bardzo ważnej instytucji kultury – artysta, dzieło, sztuka, nie miały żadnego znaczenia. Ważne, że impreza się odbyła. Ooops przepraszam. Ważne, że zorganizowano ważne wydarzenie kulturalne, które wpisano w kronikę, rozliczono, opłacono, umieszczono w historii wydarzeń organizowanych przez ową instytucję kultury oraz listach indywidualnych osiągnięć pracowników. Podejrzewam też (tu znowu domniemanie), że rozliczono odpowiednie granty, fundusze i dofinansowania, być może (także domniemanie, nieco bardziej przyziemne), wypłacono też jakąś premię uznaniową. To były rzeczy ważne i ich z pewnością dopilnowano. A że dzieło jakiegoś artysty porzucono, zapomniano, zniszczono? Że przez cztery lata nikt się nim nie interesował i, choćby przez wzgląd na to, że był to dar (o wartości finansowej nie wspominając), nie zapewnił odpowiedniego miejsca i sposobu przechowywania? I wreszcie, że gdyby sam autor nie trafił na jego kawałki w zagranicznej galerii, nadal nikt by nim się nie interesował? A kogo to obchodzi? I jakie to ma znaczenie?
I na zakończenie – nie chodzi też o CSW Łaźnia. Oni mieli po prostu pecha, że na nich trafiło. To instytucja ważna i robiąca wiele dobrego, która jednak okazała się być ofiarą tego samego podejścia do kultury i sztuki, która przeżera wiele podobnych instytucji. Padło na Łaźnię, paść mogło na każdego, bądź prawie każdego. Bo przecież CSW Łaźnia nie różni się od setek innych, podobnych jej instytucji kultury. Instytucji, w których od dawna sztuka i artysta nie są na pierwszym, ani nawet drugim miejscu.
Dla zainteresowanych, kilka linków:
http://www.gdanskstrefa.com/pocieli-i-sprzedali-na-aukcji-w-londynie/
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1019379,title,Brytyjski-artysta-odnalazl-namalowane-w-Gdansku-graffiti-w-londynskim-domu-aukcyjnym,wid,17950514,wiadomosc.html?ticaid=115e29&_ticrsn=3